Kiedy następny protest rolników w Warszawie? Kołodziejczak: Musi nas być kilka razy więcej

Agata Wodzień-Nowak
Agata Wodzień-Nowak
Protest rolników 30 września 2020 w Warszawie
Protest rolników 30 września 2020 w Warszawie Adam Jankowski
Osiem, a może nawet 10 tysięcy rolników manifestowało 30 września na ulicach Warszawy swój sprzeciw wobec ustawy przyjętej przez Sejm RP o ochronie zwierząt. Tzw. "piątka dla zwierząt" sprawiła, że rolnicy z różnych stron Polski pojawili się przed budynkiem parlamentu i Pałacem Prezydenckim. Już zapowiedzieli, że będzie kolejny protest rolników.

- Wiedziałem, że będzie nas sporo, bo odzew był duży, ale nigdy bym nie pomyślał, że będzie nas 8 czy 10 tysięcy - mówi Michał Kołodziejczak, lider Agrounii w nagraniu podsumowującym rolniczy protest w Warszawie 30 września 2020 r. - Nam takie szacunki podała policja, że mogło nas być nawet 10 tys. osób dzisiaj.

Rolnicy wrócą protestować w Warszawie pod koniec pierwszej połowy października 2020. - Musi nas być 5 razy tyle - przekonuje Kołodziejczak. - Czego jeszcze potrzebujecie, żeby się zmotywować?

Protestujący rolnicy po spotkaniu z prezydentem

Tłumaczy, że chodzi o zorganizowane działania, a nie spontaniczne akcje. - Widzieliśmy się z prezydentem i dał do zrozumienia jasną rzecz: jeżeli wy nie wywalczycie sobie tego na ulicy, to żadne merytoryczne argumenty nie trafią do polityków, którzy tą ustawę czy inną będą głosowali - relacjonuje Michał Kołodziejczak.

W nagraniu lider Agrounii, która razem z kilkudziesięcioma innymi organizacjami rolniczymi zawiązała 24 września Komitet Strajkowy wspomina o Janie Krzysztofie Ardanowskim, któremu nie zapomni, że jedną z ich akcji nazwał chuligańskim wybrykiem, ale tłumaczy, że trzeba wybaczać i przypomina, że sam wymieniany w rządzie minister rolnictwa wywodzi się z organizacji, które organizowały strajki. - Sam osobiście zaproszę Jana Krzysztofa Ardanowskiego na nasz strajk i przekażę mu mikrofon- zapowiada Michał Kołodziejczak.

- Wtedy najprawdopodobniej będzie obradował Senat. Jeżeli oni to przepuszczą, my nie możemy się ugiąć.

Ardanowski o piątce dla zwierząt: Ustawy, która uderza w polskie rolnictwo w żaden sposób nie mogę poprzeć

Tego dnia, kiedy rolnicy protestowali na ulicy, jeszcze jako minister rolnictwa i rozwoju wsi, Jan Krzysztof Ardanowski uczestniczył w posiedzeniu Porozumienia Rolniczego. Mówił: – Ustawa ma podstawy oparte na fałszywej aksjologii. Tej, która odrzuca tradycję europejską. Odrzuca chrześcijaństwo, ale również wszystkie inne religie. Jest także elementem pogardy, w tej części dotyczącej uboju, pogardy wobec żydów i muzułmanów. Tak to trzeba wyraźnie powiedzieć.

Tłumaczył kolejny raz, jakie mogą być skutki ekonomiczne i ekologiczne, bo zakaz hodowli zwierząt futerkowych oznacza jednocześnie likwidację najbardziej ekologicznego sposobu utylizacji odpadów z produkcji zwierzęcej, który będzie zastąpiony spalaniem ich w piecu. - To jest głęboko nieekologiczne. Emituje nie tylko smród. Wymaga energii. Emituje dwutlenek węgla. Będzie to kosztowało, w szczególności branżę drobiarską, około 1 mld złotych – podkreślił minister Ardanowski.

- Musimy szukać tego co daje realne dochody rolnicze, z tego co wyprodukujemy - przekonywał. - Zastanawiałem się na jakich innych, poza mięsem, produktach moglibyśmy oprzeć rozwój naszego rolnictwa. Nie zarobimy na produkcji zboża, gdyż mamy ograniczone możliwości. Tak samo w odniesieniu do rzepaku, a dodatkowo kilkanaście dni temu UE ogłosiła, że będzie odchodziła od paliw ekologicznych produkowanych z oleju rzepakowego – poinformował minister.

Źródła: Agrounia/FB, gov.pl/rolnictwo

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Kiedy następny protest rolników w Warszawie? Kołodziejczak: Musi nas być kilka razy więcej - Gazeta Pomorska