Na początku były trutnie. O miłości do pszczół i miodu [ZDJĘCIA]

Redakcja
Tadeusz Markiewicz z Sępólna Wielkiego to najbardziej znany producent miodów w regionie. Rocznie w jego pasiece powstaje około 6 ton złotego nektaru.

Tadeusz Markiewicz to człowiek, który mieszkańcom gminy Biały Bór jest bardzo dobrze znany. Przez wiele lat był radnym, nawet przewodniczącym rady miejskiej, ostatecznie jednak zrezygnował z pracy samorządowej aby poświęcić się pracy, która jest jednocześnie jego pasją. Bo pan Tadeusz bardziej niż z działalności w samorządzie znany jest z produkcji najbardziej znanych w okolicy miodów. Od momentu gdy postawił swój pierwszy ul mijają właśnie 43 lata.  W swoim ekologicznym gospodarstwie wraz z synem produkuje rocznie około 6 ton miodu. Popyt jest ogromny, a pasieka w Sępólnie Wielkim jest znana nie tylko w Polsce.

 

Miody dla biskupa i kapelana

 

O działalności Tadeusza Markiewicza rozpisywały się już dziesiątki dziennikarzy. Pierwsi pojawiali się w Sępólnie Wielkim około 30 lat temu. Wówczas Tadeusz Markiewicz był początkującym pszczelarzem, ale jego pasieka była już na tyle znana, że przyjechała reporterka Radia Koszalin. Później pojawiali się dziennikarze z radia, gazet, ale też z TVN czy z Polsatu.

- Na lekcje na temat pszczelarstwa przyjeżdżał do mnie między innymi wicestarosta powiatu bytowskiego Zbigniew Batko, który pracując jako nauczyciel w szkole w Łodzierzy przywoził swoich uczniów - opowiada Tadeusz Markiewicz. - To trwało przez kilka lat. Pojawili się też studenci z Paryża. Przyjechała cała ekipa robić wywiad. Dowiedzieli się, że jest tutaj gospodarstwo ekologiczne w którym nie ma żadnej hodowli poza pszczołami. Wszystkie grunty są obsiewane pod kątem pszczół. Przez pół dnia pytali, robili notatki. Był też pokaz dla grupy z Niemiec.

 

Czytaj też: W tym roku miodu jest o połowę mniej. Ceny dużu wyższe

 

W miody z pasieki Tadeusza Markiewicza zaopatruje się między innymi biskup Włodzimierz Juszczak, ordynariusz eparchii wrocławsko-gdańskiej Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego w Polsce, kapelan OSP w woj. zachodniopomorskim... Klienci przyjeżdżają z całej Polski. 50 procent produkcji trafia w głąb Polski. To wszystko bez poważniejszej reklamy. Miody Tadeusza Markiewicza najlepiej promuje reklama “szeptana”.

W dniu naszej wizyty w Sępólnie Wielkim świeciło słońce, pszczoły dopiero wybudzały się z zimowego snu i przygotowywały się do ciężkiej pracy. Panował tu bardzo duży ruch. Wiosna zawitała do pasieki na dobre.

 

Na początku były trutnie

 

Jak się zaczęła przygoda pana Tadeusza z pszczołami i miodem?

- W pewnym stopniu mam to w genach - opowiada pszczelarz z Sępólna Wielkiego. - Mój dziadek miał parę uli i amatorsko zajmował się hodowlą pszczół. Ponieważ lubiłem słodycze, miód mnie zainteresował. Mieszkaliśmy wówczas w centrum Polski, koło Piotrkowa Trybunalskiego. Później przyjechaliśmy w okolice Białego Boru. Ojciec był kierownikiem PGR i zależało mu na tym, żeby jak najwięcej pszczelarzy było w okolicy. Ja miałem ciąg do owadów i sam zacząłem hodować trzmiele. Jako dojrzewający już chłopak w ogródku poustawiałem drewniane skrzyneczki, które sam zrobiłem. Trzmiele gniazda zazwyczaj mają gniazda w ziemi, głównie na torfowych łąkach, to żeby mi nie uciekały, przywoziłem gniazda z okolic Cybulina, 5 kilometrów od domu. Jak wybadałem gdzie mają gniazda, to wieczorem, gdy wszystkie były w środku, razem z tym torfem przywoziłem do ogródka przy domu. One wychodziły, ale już nie odlatywały, bo do miejsca z którego je wziąłem, było za daleko. Trzmiele nie magazynują miodu, ale smak tego, który produkują, jest bardzo ciekawy. Ja wkładałem słomkę do miejsc w którym ten miód się znajduje i spijałem go stopniowo przez tą słomkę. Oczywiście nie zabierałem im wszystkiego, tak, żeby larwy im nie pozamierały. Zmuszałem je jedynie do intensywniejszej pracy. Trzmiele zainteresowały mnie dlatego, że nie żądlą. Żądeł trochę się bałem. Dzięki trzmielom, a w szczytowym momencie miałem w ogrodzie 15 rodzin, przez całe lato miałem miód.

Tę hodowlę trzmieli Tadeusz Markiewicz miał ucząc się jeszcze w szkole podstawowej. Później była szkoła średnia w Słupsku i służba wojskowa. Skończył szkołę podoficerską w Jarocinie, a później służył w Elblągu.

 

Pszczeli nauczyciel z Miastka

 

Po powrocie do domu rozpoczął pracę w Miastku. Tam pracował pszczelarz z okolic Miastka. Tadeusz Markiewicz uwielbiał słuchać jego opowieści o pszczołach.

- Byłem wolnym słuchaczem, którego interesowało wszystko co jest związane z pszczołami - mówi pan Tadeusz. - Mój “profesor” był pierwszym pszczelarzem w Miastku po wojnie. Miał tradycje rodzinne. W 1946 roku złapał gdzieś dziki rój, wsadził do pudełka, osadził i zaczął rozwijać, aż doszedł do stu uli. Potrzebna mu była pomoc w pasiece. Zaczął mnie namawiać abym się tym zajął. Odważyłem się i zacząłem mu pomagać. Kupiłem sobie parę książek i tak to się zaczęło.

 

Polub Strefę AGRO Pomorskie na Facebooku!

 

Pszczelarz z Miastka był o 40 lat starszy. Po jakimś czasie zaczęliśmy budować ule do mojej pasieki. Na początek dostałem od niego trzy rodziny. Stopniowo to zaczęło się rozwijać. W pewnym momencie praca zupełnie przestała mnie interesować i zacząłem zastanawiać się, co zrobić, aby założyć własną pasiekę i zająć się tylko pszczołami.

 

Przeniesiony do pasieki

 

Pan Tadeusz zdecydował się na prowadzenie gospodarstwa specjalistycznego. W tym czasie poszedł do szkoły rolniczej, uczył się pszczelarstwa, po jakimś czasie zrobił stopień mistrza.

W tym czasie w całym kraju powstały spółdzielnie kółek rolniczych. Ktoś w ministerstwie stwierdził, że za mało jest pszczół w Polsce i trzeba stworzyć państwowe pasieki.

- Przeniesiono mnie z pracy w Miastku do takiej pasieki za porozumieniem stron, bo to była ważna sprawa państwowa - opowiada pszczelarz z Sępólna Wielkiego. - Pracowałem przez 5 lat w takim “pszczelim PGR”. Największym problemem byli złodzieje. To działo się zresztą we wszystkich SKR-ach. Raz w miesiącu jeździliśmy na zebrania do Koszalina. Wszyscy mówili to samo. Wprawdzie wszystkie naczynia były plombowane, ale co z tego, jak przyjeżdżał do mnie prezes SKR-u, który mówi, że potrzebna jest mu duża konwia miodu - taka na co najmniej 30 litrów. Mówię mu, że pracownia jest zaplombowana... - To nic, ja plombownicę mam ze sobą. Prezes był moim przełożonym, nie miałem wyjścia. Ale z podobnymi prośbami przychodził na przykład zastępca prezesa. Trudno się dziwić, że po pewnym czasie postanowiono wszystkie te pasieki polikwidować. SKR-y dawały te pasieki w kooperację, albo pozwalały je wykupić. Mnie na wykupienie nie było stać. Wziąłem więc połowę w kooperację. Dzięki temu od razu miałem sto uli, a z tego już można było wyżyć. Wtedy byłem prywatnym przedsiębiorcą w komuniźmie. Prędzej przeskoczyłem przez płot niż Wałęsa.

 

Gryczany zakątek w gminie Biały Bór

 

Pszczele gospodarstwo Tadeusza Markiewicza rozwijało się z roku na rok i było coraz większe. Zatrudniał do pracy uczniów. Jeden z synów wciągnął się w pszczelarstwo. Ukończył technikum w Łodzierzy, później ukończył studium pomaturalne w Pszczelej Woli koło Lublina. Ojciec z synem utworzyli spółkę pszczelarską. Ponieważ w życie weszły już programy unijne, zaczęli z nich korzystać.

- Ja miałem 20 hektarów ziemi - opowiada pan Tadeusz. - Syn 40 hektarów. Do tego doszła dzierżawa. W efekcie dzisiaj pracujemy na 170 hektarach. Maszyny, sprzęt, wszystko staramy się na bieżąco wymieniać tak, żeby nasza praca była jak najbardziej wydajna.

Na polach rosną przede wszystkim rośliny miododajne. 25 procent gruntów jest wyłączanych z uprawy, te grunty przeznaczone są na zieloną masę. Wiosną na takie stanowiska wysiewana jest gryka.

- Ona daje bardzo wysoki plon, pięknie wygląda, nie jest zachwaszczona... - opowiada pan Tadeusz. - Niektórzy nawet podejrzewali nas o to, że podsypujemy ją jakimiś nawozami. Tak się jednak nie da. Są bardzo szczegółowe kontrole przeprowadzane i bardzo szybko ktoś by to wykrył. Za nami poszli też inni i w tej chwili w okolicy jest prawdziwe zagłębie gryczane. Prawie wszystko idzie do Niemiec.

W Sępólnie jest dwunastu rolników i wszyscy prowadzą gospodarstwa ekologiczne.

 

Fotopułapki na amatorów uli

 

Ze względu na specyfikę gospodarstwa w pasiece pana Tadeusza najwięcej produkuje się miodu gryczanego.  Ule porozstawiane są jednak w promieniu kilkunastu, może nawet kilkudziesięciu kilometrów.

W kilku miejscach konieczne było ustawienie monitoringu, gdyż zdarzało się, że ktoś kradł ule. Nie pomagały ogłoszenia, wyznaczanie nagród. Skradzione ule przepadły. Teraz, po zamontowaniu fotopułapek jest spokój.

- Kupiliśmy droższe urządzenia, tak aby mieć faktyczny wgląd w to co się dzieje - mówi Tadeusz Markiewicz. - Nawet jak przebiegnie dzik czy sarna, kamera robi zdjęcie, które od razu trafia do naszego telefonu jako MMS. Gdyby ktoś próbował kraść, od razu będziemy wiedzieli. Kilka lat temu ktoś chodził z latarkami koło naszych pasiek. Od razu pojechaliśmy na miejsce aby zrobić rozpoznanie.

W ubiegłym roku udało się zebrać 6 ton miodu. Teoretycznie to dużo, ale jak podkreśla pszczelarz, jeszcze nigdy się nie zdarzyło, żeby jeden miód załapał się na kolejny. Gdy kilka tygodni temu byliśmy w gospodarstwie pana Tadeusza, na półkach w sklepiku pozostały tylko resztki ubiegłorocznego miodu. Nie każdy w takiej sytuacji mógł go kupić. Ostatnie słoiki trafiają jedynie do stałych klientów, którzy są wierni pasiece w gminie Biały Bór od lat.

W ofercie gospodarstwa są między innymi miody z gorczycy, zdarza się miód spadziowy, są wielokwiaty. Zdarza się, chociaż nie w każdym roku, że pojawia się miód malinowy.

 

Zielony miód z pokrzywą

 

Dość zaskakującym produktem w ofercie pszczelarzy z Sępólna Wielkiego może być miód o zielonym kolorze.

- Szukaliśmy innych rozwiązań - opowiada pan Tadeusz. - Chcieliśmy zaproponować coś nowocześniejszego. Wyjechałem do pszczelarza z Puław, lekarza, który poszedł w apieterapię. Na bazie miodu produkuje różne mikstury, leczy żądłami pszczelimi, niczym w akupunkturze... Pojechałem tam ze znajomym lekarzem z Koszalina. Gdy wróciłem zaczęliśmy wprowadzać nowe rozwiązania. Niektórzy mówią, że ten zielony, to miód z pokrzywy. Nie. To jest miód z pokrzywą. Pokrzywa nie nektaruje. Gdy pokrzywa kwitnie, zbiera się kwiatostan, suszy, miele na proszek i wprowadza 20 procent do miodu. Miksuje się dopiero wtedy, gdy miód zaczyna się krystalizować. Inaczej całe 20 procent wypłynęłoby i byłoby u góry. Początkowo miód z pokrzywą sprzedawał się raczej słabo. Teraz idą takie ilości, że nie możemy wyrobić z produkcją. W tym miodzie jest bardzo dużo żelaza i działa on bardzo pozytywnie na obraz krwi. Przy anemiach wystarczy spożyć 3-5 słoików, a obraz krwi zdecydowanie się poprawia. Poza tym, pokrzywa wpływa bardzo pozytywnie na włosy oraz czyści drogi moczowe - nerki, pęcherz...

Nie tylko miód, ale pyłek kwiatowy można znaleźć w ofercie pasieki z gminy Biały Bór. Jest suszony, mielony i 20 procent wprowadza się do miodu. Ma on więcej witaminy niż sam miód. Bardzo wartościowa jest też pierzga pszczela. Mieli się ją i konserwuje miodem. Szczególnie dużo osób po operacjach kupuje ten produkt.

Zastanawialiśmy się w jaki inny sposób wykorzystać pierzgę - mówi pszczelarz. - z 10 lat temu przyjechała do nas pani z Miastka, na stałe mieszkająca w Niemczech. Opowiedziała, że przysłali ją do nas znajomi z Miastka. Ona miała 3 guzy w mózgu ale nie chciała się dać operować. Przeszła przez naświetlania i chemię, ale mimo tego, guzki się powiększały. Była u jakiegoś bioenergoterapeuty, który polecił jej zażywanie innych produktów pszczelich. Wtedy zaczęliśmy produkować wszystko to co się znajduje w ulu do jednego słoika. W takiej mieszance znalazły się pierzga, pyłek, miód, propolis. To wszystko zmieszaliśmy. Kobieta zaczęła tego zażywać i po dłuższym czasie guzy jej zginęły. Ta kobieta rozpowiedziała to i w tej chwili ta mieszanka cieszy się coraz większym powodzeniem.

 

Miód z barci

 

Pan Tadeusz na temat miodu mógłby opowiadać godzinami. Co ważne, przez cały czas wprowadza jakieś nowości, które jednak nie zawsze s ą nowościami. Tuż przy sklepie, gdzie można zaopatrzyć się w miody widzimy duże pnie drzew, w których gospodarz zrobił odpowiednie otwory. W ten sposób powstały prawdziwe barcie.

- Zrobiłem to na próbę - opowiada pszczelarz. - Technika wydobywania miodu jest tu nieco inna niż w ulach. Tutaj nie ma ramek. Aby był łatwiejszy dostęp, zrobiłem specjalne drzwiczki. Pszczoły mają tutaj jak w barci. Miód stąd nie jest wybierany w miodarce. Ten miód jest wydobywany tradycyjnym systemem, podobnie jak wówczas, gdy jeszcze nie było miodarek, gdy w lasach miód był wybierany przez bartników.. Oni się wdrapywali wysoko na drzewa, bo tam znajdowały się barcie i tam dopiero wycinane były plastry miodu.  Po wycięciu plastrów miodu, tam gdzie jest miód, bo plastrów gdzie się rozwijają pszczoły, nie ruszamy. Wybrane plastry trafiają do drewnianego naczynia. Bierzemy drewnianą pałkę, którą musimy to dokładnie rozbić na taką maź. Powstaje substancja przypominająca zaprawę tynkową. Jak to wszystko rozbijemy, na gtrójnóg nakładamy prawdziwe lniane płótno z którego uszyty jest lej. Tą papkę ładuje się do tego leja. W pomieszczeniu gdzie jest ciepło, to samoczynnie kapie. To co zleci, to gtak zwany kapaniec bartny. Resztki, które nie zlecą płucze się w ciepłej wodzie i robi się z tego wino. Wyrobienie takiego miodu jest bzardzo czasochłonne, ale są chętni na taki miód, tylko, że ja nie za bardzo chcę w to iść.

Pszczelarz z Sępólna Wielkiego podkreśla, że jeśli ktoś chce jedynie zarabiać na miodzie, nie pociągnie zbyt długo.

- To musi być pasja - mówi. - W przeciwnym razie ktoś pociągnie z 3-4 lata  i zrezygnuje. To trzeba po prostu kochać.

 

 

Piotr Furtak
[email protected]

 

 

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Na początku były trutnie. O miłości do pszczół i miodu [ZDJĘCIA] - Dziennik Bałtycki