4 grudnia w Deszcznie pod Gorzowem wykryto pierwsze ognisko ptasiej grypy. Zagazowano i zutylizowano wtedy około 700 gęsi z fermy. W kolejnych tygodniach pojawiały się następne ogniska wirusa H5N8.
Sztab kryzysowy wojewody wyznaczył tzw. strefę zapowietrzoną. W końcu podjęto decyzję. – Ptactwo znajdujące się w tej strefie będzie zutylizowane – ogłosił wojewoda Władysław Dajczak. Nie było ważne, czy na danej fermie wykryto ognisko wirusa, czy nie. – Hodowcy otrzymają odszkodowania – zaznaczał Dajczak. Minął już ponad miesiąc, a żaden z hodowców nie zobaczył ani złotówki.
Hodowcom grozi plajta
Pan Marek (imię zmienione, dane do wiadomości redakcji) prowadzi fermę drobiu w Gliniku. Stracił kilkanaście tysięcy sztuk ptactwa. – Nie było u nas ogniska wirusa. Mimo to drób został zutylizowany, co rozumiem: takie były wymogi – opowiada nam.
Zanim wybito ptactwo, oszacowano jego wartość. – Wyliczono, że nasz drób był wart około 780 tysięcy złotych. Realna wartość była wyższa, ale ważenie odbyło się w momencie, gdy jego wartość rynkowa była faktycznie nieco niższa – przyznaje hodowca. Czy przez to, że na tę chwilę stratny jest 780 tys. zł, pojawia się możliwość, że lada dzień będzie bankrutem? – Oczywiście, że tak. Jeśli do końca tego roku nie dostanę odszkodowania, będę mógł ogłosić upadłość. Dobrym rozwiązaniem byłoby, gdyby choć część pieniędzy wpłynęła do nas do połowy roku – uważa. Wyjaśnia też, że hodowcy chcieliby, żeby państwo w pierwszej kolejności spłaciło raty za ich kredyty i dostawców. – Raty kredytów nie znikają. Niespłaceni są dostawcy pasz. Kolejni kontrahenci chcą nam teraz wydawać produkty już pod zabezpieczenie hipoteką. Jesteśmy w kropce – nie ukrywa.
Właściciel fermy z Deszczna: Już teraz zastanawiam się nad upadłością. Nie mam jak inwestować, a trzeba. Taki to biznes.
Wstrzymana produkcja
Pan Waldemar z Deszczna ma inny problem. – Gdy pojawiły się ogniska wirusa, nie miałem czynnej produkcji. Zaplanowana była na przełom grudnia i stycznia. W związku z kwarantanną wciąż obowiązuje nas zakaz jej rozpoczynania. W świetle prawa nie należy mi się odszkodowanie, bo nie poniosłem strat. Ale do dziś nie mogę pracować... Za to nikt nie chce nam dać odszkodowań – stwierdza poirytowany mężczyzna. Mówi, że zaraz będzie ostatni dzwonek na to, by pozwolić hodowcom na rozpoczęcie produkcji. – Jesteśmy bez dochodów – dodaje.
Józef Malski, zastępca wojewódzkiego inspektora weterynarii: Zakaz będzie zniesiony dopiero wtedy, gdy ukończymy wszystkie działania na fermach. Konieczna jest jeszcze utylizacja obornika i końcowa dezynfekcja.
– Miesiąc temu zutylizowano drób, ale wciąż nie pozbyto się obornika. Dopóki nie będzie to zrobione, nie możemy formalnie ubiegać się o odszkodowania. Zastanawiamy się, czy nie zrobić tego na własną rękę, chociaż nie jest to tanie. Koszt takiej operacji to jakieś 7 tysięcy złotych – szacuje jeden z hodowców.
Urzędnicy mówią jednak, że „prace idą według harmonogramu”. Czy jest szansa na przyspieszenie wypłaty odszkodowań? – Procedura będzie wdrożona po zakończeniu wszystkich działań – ucina Malski. Pytamy też Aleksandrę Chmielińską-Ciepły, rzeczniczkę wojewody. – Te pytania należy kierować do inspektoratu weterynarii – słyszymy.
– Pozostaje nam liczyć na cud, by pieniądze wypłacone zostały jeszcze w tym roku... – komentują hodowcy.
Zobacz: Wrocławskie zoo zamknęło pingwiny w izolatce. To uchroni je przed ptasią grypą (TVN24/x-news)
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?