Robot, ciągnik autonomiczny, dron – tak wygląda nowoczesne rolnictwo [rozmowa]

Barbara Kociakowska
Zakłada się, że jeśli chodzi o nowoczesne technologie, największy ich wzrost odnotujemy właśnie w segmencie dronów.

Rozmowa z Andrzejem Borusiewiczem, prorektorem ds. dydaktyki Wyższej Szkoły Agrobiznesu w Łomży

Nowoczesne technologie, stosowane m.in. w oborach, pozwalają rolnikowi oszczędzać czas oraz pieniądze, które musiałby wydać na pracowników. Z drugiej strony, te technologie wiążą się z dużymi wydatkami. Kiedy, przy jakiej wielkości produkcji, inwestycja taka jest uzasadniona ekonomicznie?

– Najlepiej jest patrzyć na koszt jednostkowy produkcji, czyli koszt związany z wyprodukowaniem 1 kg mleka, 1 kg żywca wieprzowego lub wołowego. Można powiedzieć, że są to koszty, które ponosimy na wyprodukowanie tej najmniejszej jednostki. Nowoczesne technologie to nie jest rozwiązanie możliwe do zastosowania w każdym gospodarstwie. Trzeba zrobić obliczenia ekonomiczne, które pozwolą nam dostosować technologię produkcji do potrzeb gospodarstwa. Bo inna technologia będzie odpowiednia dla gospodarstwa, które ma 100 krów, a inna dla takiego, które ma ich 300 lub 1000. Będą inne potrzeby, jeśli chodzi o zapotrzebowanie na moc energetyczną, mechaniczną. A tym samym inne rozwiązania. Dostępny na rynku sprzęt też jest dostosowany do różnych potrzeb, różnych gospodarstw. I niejednokrotnie rolnik nie potrzebuje traktora czy maszyny o bardzo dużej mocy. Trzeba to umiejętnie przeliczyć, by nie ponosić niepotrzebnych kosztów, – czyli kosztu zakupu maszyny, a później jej eksploatacji, który jest dużo większy.

W podlaskich oborach pojawia się coraz więcej robotów. Czy nasi rolnicy skrupulatnie przeliczają, czy im się opłacają takie inwestycje?

- Rolnik, kiedy dostaje dotacje, często kupuje wszystko, co jest dostępne i nie zawsze dostosowuje sprzęt do swojej produkcji. Musimy być świadomi ponoszonych jednostkowych kosztów eksploatacyjnych. Jakie są tego konsekwencje? Znamy gospodarstwa, które przeinwestowały i zbankrutowały. Rolnik powinien myśleć od początku do końca, by dobrze dostosować maszyny do swego gospodarstwa i z nich umiejętnie korzystać.
Dziś robotyzacja w oborach wygląda już trochę inaczej. Rolnicy częściej decydują się na roboty do żywienia, podgarniania pasz, zgarniania odchodów, rzadziej na udojowe – wybierają hale. Jeszcze niedawno mieliśmy boom na roboty udojowe, dziś widać, że to się zatrzymało.

Dlaczego?

- Jest kilka czynników. Dwa wiodące to koszty użytkowania oraz sprawy związane z serwisowaniem. W przypadku hali, jeśli jeden aparat nie działa, mamy jeszcze klika lub kilkanaście pozostałych. Można spokojnie prowadzić udój.

Czym się różni robot żywieniowy od stacji paszowych?
- Stacje paszowe są związane z PMR, innym systemem żywienia. W tym systemie dajemy paszę objętościową do woli, dawkujemy paszę treściwą. Krowa jest identyfikowana i otrzymuje dokładnie taką dawkę paszy treściwej, jaka została dla niej przewidziana.
Natomiast robot żywieniowy związany jest z TMR – pasze objętościowe i treściwe są połączone, zmiksowane. Rolnik, który posiada robota żywieniowego nie musi wjeżdżać traktorem do obory, pasza jest przygotowywana na zewnątrz bądź w budynku stykającym się z oborą. Stoi tam pojemnik przypominający wóz paszowy, w którym są mieszane pasze. Następnie są one załadowywane na robota, który wjeżdża do obory i rozdziela krowom porcje żywieniowe. To, że do obory nie wjeżdża ciągnik z paszowozem, tylko robot poruszający się np. po szynie, zapobiega wwożeniu zanieczyszczeń, które mogą powodować różne schorzenia u bydła. Tu stół paszowy jest czysty. Poza tym, dzięki temu rozwiązaniu, można zmniejszyć szerokość stołu paszowego, a tym samym zwiększyć obsadę bydła w oborze. Rolnik nie musi się zajmować podgarnianiem paszy.
Warto dodać, że jedne z najnowocześniejszych robotów żywieniowych są produkowane w naszym województwie – w Wysokiem Mazowieckiem. Są tak samo dobre jak te produkowane na Zachodzie Europy, ale o wiele tańsze. Te roboty nie tylko zadają pasze, ale również je podgarniają.
Decydując się na konkretne rozwiązanie, trzeba patrzyć na możliwości gospodarstwa, jego stan techniczny, poszukiwać rozwiązań optymalnych dla danego gospodarstwa. To, co zaproponujemy jednemu rolnikowi, nie będzie wskazane dla innego, gdyż wymagałoby zbyt dużych i radykalnych zmian. A nie zawsze rolnika na to stać. Racjonalność musi być rozpatrywana indywidualnie, dla każdego gospodarstwa inaczej. Bo koszty będą inaczej się rozkładać w różnych gospodarstwach. Trzeba uwzględnić ich możliwości, stan techniczny i wówczas dopasować optymalne rozwiązania. Ważne jest również to, czy w danym rejonie jest problem z siłą roboczą, czy nie. A więc należy brać pod uwagę aspekty techniczne, ekonomiczne i społeczne.

Z jakiego rzędu kosztami musi się liczyć rolnik, który chce postawić na robotyzację obory?

– Zależy to od wielkości, stopnia mechanizacji, stopnia wdrożenia systemu. Ceny sprzętu są dość zróżnicowane w zależności od producenta, wielkości inwestycji oraz czy kupujemy sprzęt nowy czy używany. Element negocjacji jest też istotnym elementem wpływającym na cenę. Aby mówić o cenie, powinniśmy wziąć konkretne gospodarstwo, określić poziom produkcji i stopień zaawansowania technicznego gospodarstwa. W jednym gospodarstwie wdrożenie danego rozwiązania będzie kosztować np. 250 tys. zł, a w innym 700 tys. zł i powyżej.

Przejdźmy do produkcji roślinnej, tu maszyny też mają coraz więcej funkcji. Jakie możliwości stwarzają rolnikom te najnowocześniejsze maszyny i o ile są wydajniejsze?

– Nowoczesne maszyny są wyposażone w różnego rodzaju systemy nawigacji przestrzennej oraz w systemy zmiennego dawkowania. Są już ciągniki autonomiczne, czyli takie, które nie wymagają operatora. Aby takim ciągnikiem wykonać jakikolwiek zabieg, trzeba najpierw wczytać mapę pola, by ciągnik widział je wirtualnie, umiał się po nim poruszać. Wówczas możemy te systemy wykorzystać w różny sposób. Niejednokrotnie jednak jest tak, że rolnik coś kupi, ale nie potrafi z tego korzystać – np. z systemu jazdy równoległej, naprowadzania na łan zboża, na szpaler roślin. Są też systemy prowadzenia, kontroli trakcji. Rolnik nie musi kręcić kierownicą, bo prowadzi ją system elektroniczny. Systemy zmiennego dawkowania dotyczą przede wszystkim stosowania nawozów – zarówno w formie stałej jak i płynnej, a także środków ochrony roślin. Warto używać tych systemów jak najczęściej. Pozwalają one zróżnicować dawkę nawozu w zależności od zasobności gleby. Wcześniej oczywiście musimy przeprowadzić analizę gleby, określić jej zasobność w składniki pokarmowe. Dzięki temu ograniczamy koszty. Zużywamy mniej nawozów, bo wysiewamy ich dokładnie tyle, ile potrzeba – nie mniej i nie więcej. Podobnie jest ze środkami ochrony roślin, mamy systemy, które rozpoznają występowanie chorób, szkodników, zmiany na roślinach i w zależności od tego stosują mniejszą lub większą dawkę środka ochrony roślin. Pozwala to nie tylko zaoszczędzić, ale także chronić środowisko oraz zdrowie konsumentów.
Coraz powszechniej – również w naszym rejonie – w rolnictwie pojawiają się drony. Najczęściej są wykorzystywane do stosowania środków ochrony roślin lub określenia stanu dojrzałości roślin uprawnych. Dron jest w stanie w ciągu godziny zaaplikować środek nawet na powierzchni do dwóch hektarów. Również, jeśli nie wiemy czy zboże na środku pola jest tak samo dojrzałe jak z brzegu, możemy wykorzystać drona. Określi on też stopień zniszczenia upraw np. przez dzikie zwierzęta. Dzięki kamerom zamontowanym w dronach możemy określić np. stopień niedoboru azotu – na podstawie koloru liści. Zakłada się, że jeśli chodzi o nowoczesne technologie, największy ich wzrost odnotujemy właśnie w segmencie dronów. Warto dodać, że Polska staje się jednym z największych producentów dronów na świecie.

Na jakie koszty powinien przygotować się rolnik, który rozważa wykorzystanie drona w swoim gospodarstwie?

– Taki najprostszy, którym można zrobić zdjęcie szkód w uprawach kosztuje około 6 tys. zł. O cenie drona decyduje osprzęt do niego – kamery i systemy. Warto więc zastanowić się, co chcemy rozpoznawać i w jaki sposób, czy potrzebne są nam kamery termowizyjne, czy inne.
Coraz powszechniejsze jest też rolnictwo 4.0, czyli przetwarzanie danych w chmurze. Maszyny pracujące na polu mogą przesyłać dane na bieżąco do producenta, serwisu. Są one oglądane i zapisywane w tzw. chmurze. A więc traktory, które zostały wyposażone w kamery widzą się wzajemnie. Nie ma możliwości, by się one zderzyły, żeby coś zostało uszkodzone podczas manewru. System przejmuje kontrolę jak to ma już miejsce też w autach osobowych. Przy okazji mamy bardzo duży przepływ danych. Niejednokrotnie serwis wie, że coś się dzieje ze sprzętem, zanim rolnik odkryje usterkę.
Podobnie jest zresztą w produkcji zwierzęcej. Systemy zarządzania stadem pozwalają na bieżąco monitorować krowę. Sprawdzają jak się porusza, przeżuwa. Dzięki temu można trafniej określić np. wystąpienie rui czy chorobę. Dostęp do takiej aplikacji może mieć na bieżąco weterynarz czy zootechnik zajmujący się stadem.

Ile trzeba mieć hektarów, by myśleć o sprzętach najnowszej generacji?

By myśleć o pełnych rozwiązaniach nawigacji przestrzennej, powierzchnia pola nie powinna być mniejsza niż 320 hektarów – na jednej lub dwóch działkach. W woj. podlaskim praktycznie nie mamy takich pól, są one bardziej rozdrobnione. Jednak to nie znaczy, że nie mamy korzystać z nowoczesnych technologii. Systemy informatyczne są modułowe i możemy wykorzystywać tylko pewne rozwiązania, a nie całość. Na przykład, by korzystać z GPS wystarczą o wiele mniejsze powierzchnie pól, działek uprawnych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Robot, ciągnik autonomiczny, dron – tak wygląda nowoczesne rolnictwo [rozmowa] - Gazeta Współczesna