Sarna godzinami konała w męczarniach przy drodze. Bo żaden weterynarz nie chciał pomóc

Mirela Mazurkiewicz
Ranny koziołek czekał na pomoc przy drodze, w pełnym słońcu. Szamotał się, piszczał, próbował wstać. Widać było, że cierpi.
Ranny koziołek czekał na pomoc przy drodze, w pełnym słońcu. Szamotał się, piszczał, próbował wstać. Widać było, że cierpi. Archiwum prywatne
Opolanka przez półtorej godziny walczyła, żeby ktoś przyjechał pomóc koziołkowi potrąconemu przez samochód.

 

Przejeżdżając w piątek rano przez podopolską Kępę pani Anna zauważyła na poboczu nietypowo zachowującą się sarnę.

 

- Zwierzę szamotało się, dlatego zawróciłam, żeby zobaczyć, co się stało - opowiada Anna Koziarska. - Koziołek miał połamane nogi tak bardzo, że trzymały się tylko na ścięgnach. Zatrzymał się przy nim jeszcze inny kierowca, który też wydzwaniał do rodziny, aby podali mu kontakt do kogoś, kto może pomóc.

 

Pani Anna uznała, że nie ma na co czekać i zadzwoniła na numer alarmowy, 112.

- Koziołek leżał blisko drogi. Baliśmy się, że pod wpływem bólu oraz stresu zerwie się i wypadnie wprost na jezdnię, stwarzając zagrożenie dla kierowców - opowiada. - Od operatora numeru 112 usłyszałam, że ktoś przede mną zgłosił im już to potrącenie. Czekaliśmy ponad 20 minut, ale nic się nie działo. Zwierzę w tym czasie szamotało się i piszczało. Widać było, że cierpi.

 

Opolanka szukała też pomocy w gminie, ale okazało się, że na błyskawiczną reakcję nie ma co liczyć

 

- Lekarz weterynarii, który mógłby pomóc, ma gabinet w Strzelcach Opolskich, więc wiedziałam, że potrwa to w najlepszym razie następnych kilkadziesiąt minut – mówi opolanka. - Wtedy zadzwoniłam na policję. Twierdzili, że nie mieli żadnego zgłoszenia, choć ja na numer 112 dzwoniłam godzinę wcześniej.

 

Pani Anna nie wie, jaki los spotkał koziołka i czy udało mu się pomóc.

- Gdy policjanci pojawili się na miejscu, kazali mi odjechać - opowiada.

 

Jak nas poinformowano w urzędzie gminy w Łubnianach, zwierzę zostało zabrane z miejsca wypadku i uśpione, ponieważ lekarz nie był w stanie mu pomóc.

Koziołek nie musiałby cierpieć tak długo, gdyby gmina miała podpisaną umowę z lekarzem na miejscu.

 

- Gmina wysłała sześć zapytań ofertowych dotyczących opieki weterynaryjnej m.in. w takich przypadkach, ale tylko jeden lekarz - właśnie ze Strzelec Opolskich - złożył ofertę i podpisał umowę – tłumaczy Agnieszka Bielecka z urzędu gminy z Łubnianach. - Pozostałych pięciu lekarzy było z Opola, ale nie odpowiedzieli na zapytanie ofertowe.

 

O tym, że problem jest i to duży, wiedzą organizacje prozwierzęce.

- W większości gmin ani policja, ani urzędnicy nie palą się do takich interwencji - mówi Urszula Dembińska z Towarzystwa SOS dla Zwierząt w Opolu. - Często kończy się to tym, że sprowadzamy pomoc na własny koszt, bo nie godzimy się, by zwierzę konało w męczarniach.

 

Gmina Łubniany jeszcze dziś ma wywiesić na swojej stronie internetowej numery, gdzie przez całą dobę będzie można szukać pomocy w przypadkach takich jak ten.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Sarna godzinami konała w męczarniach przy drodze. Bo żaden weterynarz nie chciał pomóc - Nowa Trybuna Opolska