Pszczelarstwo: hobby i sposób na zarobek

Katarzyna Dobroń
Piotr Mrówka opiekuje się 50 rodzinami pszczół
Piotr Mrówka opiekuje się 50 rodzinami pszczół Łukasz Gdak
Rodzimi pszczelarze są w stanie wypełnić zaledwie jedną trzecią krajowego zapotrzebowania na miód. Przy stosunkowo niskich nakładach finansowych, pszczelarstwo może być dobrym pomysłem na zasilenie domowego budżetu.

Praktycy określają je jako "hobby, do którego nie trzeba dokładać". Jest jednak i druga strona medalu. Ekolodzy biją na alarm: populacja pszczół drastycznie spada. Całe rodziny giną od stosowanych na polach środków chemicznych lub przez choroby, na które wciąż nie ma skutecznego lekarstwa. A jeśli zabraknie pszczół, pszczelarze nie tylko stracą swoje hobby. Zmieni się cała dieta człowieka.

Ul, odkład i rodzina
- Jeśli ktoś liczy na duży zarobek, to się rozczaruje - mówi Leszek Marcinkowski, mistrz pszczelarstwa z Kruszewni koło Swarzędza. - Na opłacalność pszczelarstwa wpływa wiele czynników, w tym pogoda, wiedza pszczelarza i środowisko. Musimy też walczyć z negatywnym stosunkiem społeczeństwa do owadów latających. Wiosną tego roku w Kórniku zatruta została cała pasieka, tylko dlatego, że ktoś się bał pszczół.

Pierwszy ul z rodziną pszczół Leszek Marcinkowski kupił w 1998 roku. Teraz ma 60 uli produkcyjnych i kilkanaście rodzin zapasowych. Od dziesięciu lat nosi tytuł mistrza pszczelarskiego. Jest członkiem Koła Pszczelarzy w Swarzędzu, które liczy sobie 43 członków i około 980 rodzin pszczelich. W ubiegłym roku koło świętowało swoje 50-lecie.

W latach 80., kiedy dostęp do taniego cukru bez przynależności do koła był trudny, swarzędzkie koło pszczelarzy liczyło ponad 100 osób. Wciąż jednak członkostwo się opłaca. Pszczelarze otrzymują 60-procentową refundację na leki, sprzęt i ule oraz na odkład (zaczątek pszczelej rodziny).

Jeden ul kosztuje ok. 300-400 złotych. Rodzina to kolejne 300-400 złotych, a odkład - ok 200 złotych. Za miodarkę trzeba zapłacić od 2,5 do 3 tys. złotych, w zależności od tego ile ramek może się wewnątrz niej zmieścić. Koszty rosną razem z liczbą rodzin i uli.

- Moja pasieka z każdym rokiem jest coraz większa, co oznacza, że muszę inwestować też coraz więcej w sprzęt. Ma to bezpośredni wpływ na jakość miodu oraz zadowolenie klientów - mówi Leszek Marcinkowski. - Podczas miodobrania pomaga mi żona, resztę robię jednak sam, bo moi pomocnicy jeszcze nie dorośli. Poza pasieką pracuję zawodow0. Pszczelarstwo jest moją odskocznią i pasją, do której nie muszę już od wielu lat dokładać.

Jaki to miód?
W Wielkopolsce sezon zaczyna się około pierwszego maja, kiedy zakwita rzepak, drzewa owocowe oraz mniszek lekarski, popularnie nazywany mleczem. Pierwsze miodobranie robi się około 25 maja, pszczelarze otrzymują wtedy miód rzepakowo-wielokwiatowy. Ramki zostają odwirowane i znowu są puste. Jeśli pogoda sprzyja, kolejny jest miód akacjowy. Drzewa akacji kwitną tylko przez 10 dni, więc musi być ciepło i pogodnie, aby pszczoły zdążyły zebrać pożytek (nektar). Sezon kończy się w połowie lipca, po miodobraniu z lipy.

- Przy ostatnim miodobraniu trzeba uważać, aby ula całkowicie nie ogołocić - podkreśla Leszek Marcinkowski.
We wrześniu pszczoły karmi się na całą zimę i jeśli jest taka potrzeba - aplikuje lekarstwa. Pokarmu musi wystarczyć do pierwszego pożytku (czyli wylotu pszczół po pyłek). Pszczoły budzą się wiosną, kiedy temperatura osiąga około 10 st. C.

Co zagraża pszczołom?
Mówiąc o pszczelarstwie nie sposób pominąć zagrożeń, które dziesiątkują ule. Część z nich, jak środki chemiczne, jest nowa, a część, jak pasożyt Warroza, spędzają sen z powiek pszczelarzy od trzech dekad. Nic więc dziwnego, że pszczelarzom jest coraz trudniej utrzymać rodziny pszczelarskie w dobrej formie.

W środowisku jest coraz więcej środków chemicznych, których wymaga współczesna ochrona roślin uprawnych. Wśród dozwolonych w UE pestycydów Greenpeace wskazał siedem substancji, które powinny być natychmiast wycofane. Dużym zagrożeniem są też koktajle pestycydowe, czyli zestawienie nieszkodliwych środków chemicznych, które po połączeniu stają się silnie toksyczne dla pszczół.

- Czasem rolnicy nie przestrzegają przepisów, gdy w grę wchodzi strata uprawy. Coraz częściej dochodzi do podtruwania pszczół - przyznaje Piotr Mrówka. - Chemiczne środki ochrony roślin muszą być stosowane w taki sposób, aby nie wpływały negatywnie ani na zdrowie ludzi, ani innych zwierząt, w tym pszczół.

Piotr Mrówka zajmuje się pszczelarstwem 35 lat. Jest wiceprezesem Stowarzyszenia Pszczelarzy Zawodowych i głównym specjalistą Krajowego Centrum Hodowli Zwierząt. Jako zawodowy pszczelarz opiekuje się ok. 50 rodzinami pszczół.

Kolejnym zagrożeniem dla pszczół są choroby, a wśród nich, niepokonany wciąż, Warroza Destruktor. Jest to pasożyt, który pojawił się w Polsce na początku lat 80.
- Po ponad 30 latach walki wciąż nie mamy skutecznego i nieuciążliwego środka do zwalczania tego pasożyta. Dysponujemy takimi samymi środkami, jak w latach 80. - mówi Piotr Mrówka. - Pszczelarstwo jest niszową gałęzią rolnictwa, najwidoczniej na produkcji lekarstw dla pszczół niewiele można zarobić. Tymczasem gospodarki narodowe na całym świecie zyskują miliardy złotych rocznie dzięki zapylaniu.

Obecnie na rynku są cztery preparaty do walki z warrozą. Dopóki jeden z nich nie był dofinansowywany przez UE, kosztował 15 złotych za dawkę dla 5 rodzin. Od 2005 roku pszczelarze są jednak wspierani dotacjami. Teraz ten sam środek kosztuje 55 złotych dla 5 rodzin.

Stosowanie tego lekarstwa przeciwko pasożytowi jest obecnie najskuteczniejszą, ale jednocześnie uciążliwą metodą. W określonych odstępach czasu trzeba powtarzać zabiegi.
- Jeden zabieg co pięć dni dla jednej czy kilkunastu rodzin jest jeszcze możliwy do wykonania. Jednak w przypadku 2,5 tys. rodzin zaczyna być trudny pod względem technicznym i logistycznym - zauważa Piotr Mrówka. I dodaje: - Cały proces jest też szkodliwy dla samych pszczelarzy. Trzeba wrzucić kapsułkę, która wydziela trujący dym. Przy wielu ulach pszczelarz wdycha więcej dymu niż pasożyt.

Coraz częściej stosowane są również metody naturalne, np. kwas mrówkowy czy kwas szczawiowy, ale nie gwarantują one stałej eliminacji pasożyta.
Poza pasożytem pszczoły cierpią też z powodu chorób bakteryjnych i wirusowych. Wyjątkowo zjadliwa jest bakteria zgnilca amerykańskiego. W innych krajach stosuje się małe dawki antybiotyku niedostępnego w Polsce. Pozostaje palenie całych rodzin. W przypadku wirusów, które teraz możemy dokładniej nazwać dzięki rozwojowi nauki, najważniejsza jest higiena w ulu i dobrostan rodziny.

Świat bez pszczół
- To od pszczół zależy, co jemy oraz ile to jedzenie kosztuje - podkreśla Katarzyna Jagiełło z Greenpeace, ekolog działająca na rzecz ochrony pszczół. - Największym darem i wkładem pszczół jest zapylanie. Rzepak zapylany przez inne owady ma lżejsze ziarno i mniej oleju. Dobre zapylenie daje ok 40 proc. wydajniejsze plony.

Jak podaje Greenpeace, korzyści ekonomiczne wynikające z zapylania wynoszą 265 miliardów euro rocznie. Przyjmuje się, że minimum 80 proc. produktów spożywczych oraz 90 proc. dzikich roślin zawdzięczamy zapylaniu pszczół. Nawet mięso potrzebuje produktów roślinnych.

Zapylaczami są również trzmiele, ale przez masowo stosowaną chemię i zmiany w środowisku naturalnym nie ma już ich tak wiele. Coraz mniej jest też pszczół samotnic.
- Okazuje się, że nie bardzo wiemy, ile pszczół jest w Polsce. Szacunki wahają się od 800 tys. do 1,1 mln rodzin - mówi Katarzyna Jagiełło. - Nawet jeśli przyjmiemy najbardziej optymistyczny wariant, czyli niewiele ponad milion rodzin, to tzw. współczynnik napszczelenia powinien wynosić w Polsce 2,5 mln rodzin.

Dlaczego liczba pszczół w Polsce jest tak trudna do ustalenia? GUS i Ministerstwo Rolnictwa opierają się na danych zbieranych przez Państwowy Inspektorat Weterynarii. Problem w tym, że każdy nowy pszczelarz ma obowiązek zarejestrowania się i tylko teoretycznie powinien regularnie aktualizować dane swojej pasieki. W praktyce nikt nawet nie wyrejestrowuje pszczelarzy, którzy już zmarli. Według zbieranych od 2004 roku przez państwo danych, które siłą rzeczy są danymi przyrostowymi, jesteśmy zieloną wyspą pszczelarstwa na mapie całego świata.

Dane związków i kół pszczelarskich są bliższe prawdy, ale również obarczone błędem. Zgodnie z zasadami Funduszu Wspierania Pszczelarstwa, hodowca, który zabiega np. o dotację na lekarstwo, musi mieć przynajmniej pięć rodzin. Często podawane są zawyżone dane, aby móc uzyskać pomoc. Błąd może wynosić nawet około 30 proc.

Ile można zarobić?
- Kończący się właśnie sezon należy uznać na średni lub średnio-dobry, zwłaszcza w porównaniu do 2014 roku, który był bardzo zły - mówi Piotr Mrówka. - Zimowy upadek rodzin wyniósł średnio 10-15 proc. rodzin.
Potwierdza to mistrz pszczelarstwa spod Swarzędza.
- Mijający rok był dobry, zwłaszcza dzięki lekkiej zimie i przedwiośniu bez mrozów - mówi Leszek Marcinkowski. - Najgorsze dla pszczół są lata, kiedy podczas przedwiośnia przychodzą duże mrozy. Jestem zadowolony, kiedy z pierwszego miodobrania mam około 20 kilogramów miodu z jednego ula. Mam dwie pasieki i moje pszczoły latają w ich zasięgu, maksymalnie do 3 kilometrów. Są jednak pszczelarze, którzy wiozą całe ule 100 kilometrów na okres kwitnięcia gryki lub wrzosu.

W tym roku otrzymano szacunkowo od 20 do 25 kg miodu z ula. Dla porównania w ubiegłym roku, który był wyjątkowo niepomyślny, otrzymywano od 10 do 14 kg miodu z ula, a w najlepszych latach osiąga się od 30 do 35 kg miodu z ula.

Na wolnym rynku miód kosztuje ok. 20 złotych za kg, a w hurcie około 10 złotych za kg. Przychód z ula wyniósł w tym roku około 500 złotych. Przy obecnej cenie cukru karmienie zimą kosztuje około 50 złotych; lekarstwa to kolejne 50 złotych.

- Jeśli ul jest obok domu i nie doliczamy kosztów dojazdu, to w takim roku jak ten jeden ul może zwrócić się już po roku - mówi Piotr Mrówka. - Dużo zależy też od tego, czy prowadzi go doświadczony pszczelarz, czy jeszcze laik. Dlatego zysk z pasieki powinien być rozliczany w cyklu przynajmniej 3-letnim.
90 procent pszczelarzy ma dodatkową pracę. Aby utrzymywać się z pszczelarstwa, pasieka powinna składać się z przynajmniej 150 rodzin.

- Początki miałem trudne, na rynku jest duża konkurencja, a dodatkowym problemem są miody importowane spoza Unii Europejskiej - przyznaje Leszek Marcinkowski. - Nasze miody są nie tylko smaczniejsze, ale i zdrowsze.

Okazuje się, że na rynku producentów miodu jest jeszcze dużo miejsca. Według szacunków, roczne zapotrzebowanie polskiego rynku mieści się w granicach od 70 do 80 ton miodu, tymczasem polscy producenci są w stanie wypełnić zaledwie 1/3 tego zapotrzebowania.

Dalsza egzystencja pszczół, a co za tym idzie jakość plonów, w dużym stopniu zależą od samych rolników. Pszczelarze, ekolodzy oraz Unia Europejska wymieniają szereg wskazówek i zasad dobrej praktyki, dzięki którym szkody w przyrodzie można jeszcze odwrócić. Przede wszystkim chemiczne zabiegi ochrony roślin powinny być wykonywane zgodnie z przepisami i tylko jako ostateczność, kiedy naturalne metody zawiodą. Od 2015 roku w ramach dopłat do upraw dla rolników znalazły się też dopłaty za tzw. zazielenianie, które mają stworzyć azyl dla polnych zwierząt i wolno żyjących zapylaczy. Wśród roślin, które są objęte dopłatą, znalazł się nostrzyk i łubin.

- O ile jednak nostrzyk jest korzystny dla zapylaczy, łubin już nie - zauważa Piotr Mrówka. - Wśród roślin, które powinny się znaleźć na takim wolnym terenie, są fosylia i gryka. Cennymi drzewami są klony, lipy i akacje. I znowu: akacja jest postrzegana w leśnictwie jako intruz i masowo wycinana.

W miastach i przy domach pojawia się natomiast coraz więcej drzew ozdobnych i bezużytecznych, zamiast takich, które np. będą zapewniały pokarm pszczołom. Powstają właśnie projekty ustawy, zgodnie z którą rolnik ma otrzymywać gratyfikację za utrzymanie i obsiewanie części pola, która będzie stanowiła oazę dla roślin i zwierząt polnych. Dobrą praktyką jest płodozmian. Zapobiega wyjałowieniu pola i zapewnia pszczołom różnorodny pokarm. Masowa produkcja w rolnictwie powoduje, że przez kilka miesięcy pszczoły mają nadwyżkę pokarmu, a prze kolejne miesiące głodują.

Greenpeace rusza 9 września z kolejną akcją alarmującą o fatalnej sytuacji pszczół i pszczelarzy. Zebrane środki mają sfinansować badania, dzięki którym ustalona zostanie liczba rodzin pszczelich w Polsce. Sami pszczelarze zachęcają po prostu do… kupowania miodu. - Warto wspierać rodzime pszczelarstwo i kupować miód od lokalnych pszczelarzy lub słoiki oznaczone znakiem produkt polski - zachęca Piotr Mrówka.
 

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Pszczelarstwo: hobby i sposób na zarobek - Głos Wielkopolski