Wierzbowo. W pożarze stracili prawie 150 krów, ale nie tracą nadziei

JBa
Od felernej nocy mijają już trzy tygodnie, ale Iwona Wróblewska z Wierzbowa (gm. Śniadowo) wciąż nie może uwierzyć, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. W pożarze obory, w zaledwie kilka godzin, ich rodzina straciła kilkumilionowy majątek, na który pracowali całe życie.

Nie uroniłam nawet jednej łzy. Czuję adrenalinę, która nieustannie we mnie buzuje, a gdy pomyślę o tym, jak cierpiały te krowy, serce mi pęka. Czuję ogromny ból, ale płakać nie mogę. Coś się we mnie zabiło. A jestem uczuciową osobą i łatwo się wzruszam i nie raz chłopaki śmiali się ze mnie, że płaczę do telewizora – żali się Iwona Wróblewska, która wraz z mężem i 22-letnim synem prowadzi gospodarstwo we wsi Wierzbowo.

– Duszę w sobie to wszystko, a gdybym się po prostu wypłakała, to może byłoby lżej – dodaje kobieta.
Jak przyznaje, siłę do tego, by mimo wszystko rano wstać z łóżka dają jej obowiązki.

– Dzięki Bogu, że mamy co robić, bo w innym wypadku skończyłby się dla nas cały świat – wyznaje.

W tej chwili Wróblewscy zajmują się zwierzętami, które trzymają w dwóch małych – należących do syna – oborach.
– Mamy tam krowy zasuszone, czyli takie, które są na wycieleniu i odpoczywają przed laktacją, a także jałówki i małe cielaki oraz 42 krowy dojne, przepisane już jakiś czas temu na syna Adama – tłumaczy kobieta.

Szczęście w nieszczęściu

– Jednak najważniejsze, że wciąż mamy siebie – dodaje. – Bo tak niewiele brakowało, by doszło do jeszcze większej tragedii... Ta dramatyczna niedziela to był akurat taki dzień, kiedy nie było odbioru mleka. Bo kiedy przyjeżdża mleczarka, to mąż nocuje w pomieszczeniach socjalnych na tyle obory. Tej, która spłonęła... – wyjaśnia Wróblewska. I dodaje, że niewielki pokój z kuchnią i łazienką oddzielone są od hali udojowej jedynie drzwiami.
– Ściany tam się nie spaliły, ale sufit jest cały czarny. Więc albo mąż by zasnął i już się nie obudził, bo zabiłby go czad, albo obudziłby się, ale nie uciekł na dwór tylko ruszył na halę udojową otwierać bramki i wypuszczać zwierzęta. Bóg nad nami czuwa – tłumaczy gospodyni.

Tej tragicznej w skutkach nocy, z 17 na 18 stycznia, intuicję miał też jej syn. Matka wielokrotnie go bowiem prosiła, by wstawił do obory sprzęty, a on jej nie posłuchał.
– Dwa razy dziennie mieszamy paszę dla zwierząt: o godzinie 4 rano i o 16 – wyjaśnia Wróblewska. – Chciałam, by wstawił do obory dwa ciągniki – jeden do ładowania paszowozu, drugi do jego obsługi. Bałam się, że w starych zabudowaniach przymarzną, nie odpalimy i nad ranem nie będziemy mieli co dać jeść zwierzętom. Nagadałam się, nakrzyczałam, jak nigdy, ale i tak mnie nie posłuchał. I całe szczęście, bo byśmy i ten sprzęt stracili w tym pożarze.

Nowa obora stanęła w ogniu

Nowoczesna obora Wróblewskich znajdowała się zaraz na wjeździe do Wierzbowa, jakieś 350 metrów od ich domu, po drugiej stronie drogi. Wyposażona była zarówno w monitoring, jak i alarmy, ale te nie zadziałały.
To była niedziela. Przez cały dzień wydawało się, że jak każda inna. Jeszcze o godz. 22 gospodyni zaglądała w monitoring, by sprawdzić, co się dzieje w oborze. Kilka krów było na wycieleniu, więc Wróblewska chciała się przed pójściem spać upewnić, czy żadna z nich nie potrzebuje pomocy.

– Wszystko było w porządku – relacjonuje. – Potem schodziłam z góry na dół i przez okna zerkałam w stronę stodoły. Paliło się światło, i przed oborą, i w budynku. Nie zauważyłam nic niepokojącego.
Ale gdy tylko zdążyła położyć się do łóżka i zamknąć oczy, zadzwonił znajomy z sąsiedniej wsi, że ich obora stoi w ogniu. Jego przyszły zięć przejeżdżał nieopodal i wypatrzył płomienie.

– Zerwaliśmy się na równe nogi, wybiegliśmy w butach, ale nawet bez skarpet. Potem tych przytopionych butów nie mogliśmy zdjąć z nóg – opowiada. – Pod bramą czekał na nas chłopak, który nas zaalarmował, a zaraz przybiegł i inny sąsiad ze wsi. Zadzwoniłam po straż, a zanim dojechali próbowaliśmy otworzyć drzwi, by wypuścić bydło. Niestety sterowanie już nie działało, więc musieliśmy wyłamywać mierzeje – relacjonuje kobieta.
Ogromny ogień bardzo szybko przygasł, ale ciągle tliły się pojedyncze elementy konstrukcji powodując potworne zadymienie w obiekcie. W akcji brało udział kilkudziesięciu strażaków.

Zniszczeniu uległo praktycznie wszystko. Teraz cała obora musi zostać rozebrana razem z fundamentami.
Wróblewscy mieli 219 sztuk bydła. W pożarze stracili ponad 140 krów.
- Uratowaliśmy około 40 krów dojnych, ale i tak trzeba je było albo uśpić, albo skierować na ubój – mówi załamana gospodyni. – Bo choć były żywe, miały powypalane oczy, wymiona... Aż strach wspominać. W sumie ze 135 krów dojnych zostało nam zaledwie cztery, które w tej chwili przebywają u zaprzyjaźnionych hodowców.

Nie znają przyczyny pożaru

Nowoczesna obora wolnostanowiskowa, zbudowana na około 200 sztuk bydła, wyposażona była w najnowsze technologie. Hala udojowa miała system zarządzania stadem, możliwość wykrywania rui, roboty do podgarniania paszy i czyszczenia rusztu, a także dwa zbiorniki na mleko (jeden o pojemności 2 tys. litrów, a drugi na 8 tys. litrów).
Cały obiekt został oddany do użytku w październiku 2018 roku, a jego budowa pochłonęła wszystkie oszczędności Wróblewskich oraz wymusiła zaciągnięcie kredytu. Obora miała prawie 80 m długości i około 20 m szerokości.
– Konstrukcja wykonana była ze stali, ściany z elementów prefabrykowanych, a jako pokrycie dachu zastosowano płytę warstwową. Szczeliny w ścianach zasłaniane były kurtynami poliwęglanowymi. Sama stal i beton, tu nie miało prawa nic się zapalić. Ciągle zadajemy sobie pytanie: co zrobiono nie tak – rozkłada ręce Wróblewska.

Ale nie żałuje ścian, bo – jak tłumaczy – to tylko rzeczy martwe, za to ogromnie szkoda jej zwierząt.
– U nas krowy nie były stresowane, nikt na nie nie krzyczał, nikt nie bił, a gdy tylko wchodziło się na halę, one nastawiały się do głaskania. To były młode krowy, z największą wydajnością mleka – mówi załamana gospodyni. I dodaje, że do Spółdzielni Mleczarskiej Piątnica oddawali rocznie ponad 2 mln litrów mleka. – I było to mleko w klasie premium, a do tego potrzebne są odpowiednie warunki utrzymania krów oraz pozyskania i przechowywania mleka. Dlatego nie oszczędzaliśmy przy budowie tej obory – tłumaczy.

Wróblewscy wciąż nie wiedzą, co było przyczyną pożaru.
– Strażacy poinformowali nas tylko, że pożar wybuchł z tyłu, z lewej strony. Zabezpieczono monitoring, więc mamy nadzieję, że ustalą, co się wydarzyło tej nocy – mówi kobieta.
Nawet nie chce myśleć, by mogło to być podpalenie.
– Chyba serce by mi pękło - wyznaje.

Czują ogromną wdzięczność

Oprócz tych kilku krów Wróblewscy mają jeszcze ponad 126 ha ziemi, które uprawiają. Chcą jednak jak najszybciej odbudować oborę i swoje stado. Nie wyobrażają sobie, by zrezygnować z tego, co tak kochają.
– Te krowy to nasze całe życie – wzdycha pani Iwona.

Wiarę, że to jest możliwe dali im ludzie, którzy bezinteresowanie ruszyli z pomocą. Choć widok pogorzeliska ze zwęglonymi krowami przyprawiał o nudności, to sąsiedzi przez kilka godzin pomagali im sprzątać teren z martwych zwierząt. O finansowe wsparcie dla rodziny pogorzelców poprosił Ośrodek Pomocy Społecznej w Śniadowie. Wpłat można dokonywać na dane: Wróblewska Iwona Barbara, nr konta: 60 8757 1024 3903 0658 3000 0010 z dopiskiem „darowizna w związku z pożarem”.
– Czujemy ogromną wdzięczność za każde wsparcie. Zarówno za czyny, jak i za dobre słowo. Za pracę przy usuwaniu skutków pożaru, jak i za wpłaty. A pomoc płynie z całego kraju – mówi wzruszona Wróblewska. – Zwykle to my udzielaliśmy komuś wsparcia, a teraz sami potrzebujemy pomocy.

Rodziny pogorzelców z gminy Śniadowo ciągle nie opuszcza nadzieja.
- Wierzymy, że z Bożą pomocą i przy takim wsparciu dobrych ludzi podniesiemy się, pokonamy wszystkie trudności i przeszkody – mówi gospodyni.
Wróblewscy już podjęli pierwsze kroki w kierunku odbudowy. Zlecili produkcję elementów stalowych, będących konstrukcją obory, zamówili drzwi oraz dach.
– Mamy cztery siedliska i wszystkie ubezpieczone. Ustaliliśmy z adwokatem, że zgodzimy się na kwotę bezsporną, ale jaka to będzie kwota – tego nie wiemy – mówią gospodarze. – Ale kosztów czeka nas mnóstwo. Musimy nie tylko od podstaw zbudować oborę, ale i odbudować całe stado.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Wierzbowo. W pożarze stracili prawie 150 krów, ale nie tracą nadziei - Gazeta Współczesna