Rolnicy budzą Europę ze snu o potędze. Wyjaśniamy, dlaczego tak naprawdę protestują

Lucyna Talaśka-Klich
Lucyna Talaśka-Klich
24 stycznia protesty rolników odbyły się w ponad 250 miejscach w Polsce (na zdj. demonstracja w pow. bydgoskim). Protestujący chcieli wywrzeć presję na Komisję Europejską, aby zmieniła podejście do niekontrolowanego napływu żywności z Ukrainy do krajów Wspólnoty oraz założenia Europejskiego Zielonego Ładu. Gdy polscy rolnicy protestowali, w Komisji Europejskiej nadal trwały dyskusje na temat m.in. limitów importowych jaj, drobiu i cukru. - Najnowsze propozycje Komisji nie rozwiązują problemu nadmiernego importu z Ukrainy - powiedział Polskiemu Radiu Janusz Wojciechowski, komisarz do spraw rolnictwa .„(...)Po raz pierwszy publicznie i oficjalnie nie zgodził się on z ograniczeniami proponowanymi przez wiceszefa Komisji Europejskiej odpowiedzialnego za handel Valdisa Dombrovskisa.(…) - napisano na stronie polskieradio24.pl .
24 stycznia protesty rolników odbyły się w ponad 250 miejscach w Polsce (na zdj. demonstracja w pow. bydgoskim). Protestujący chcieli wywrzeć presję na Komisję Europejską, aby zmieniła podejście do niekontrolowanego napływu żywności z Ukrainy do krajów Wspólnoty oraz założenia Europejskiego Zielonego Ładu. Gdy polscy rolnicy protestowali, w Komisji Europejskiej nadal trwały dyskusje na temat m.in. limitów importowych jaj, drobiu i cukru. - Najnowsze propozycje Komisji nie rozwiązują problemu nadmiernego importu z Ukrainy - powiedział Polskiemu Radiu Janusz Wojciechowski, komisarz do spraw rolnictwa .„(...)Po raz pierwszy publicznie i oficjalnie nie zgodził się on z ograniczeniami proponowanymi przez wiceszefa Komisji Europejskiej odpowiedzialnego za handel Valdisa Dombrovskisa.(…) - napisano na stronie polskieradio24.pl . Agnieszka Romanowicz
Jeśli Bruksela nie zechce przyjąć argumentów protestujących rolników, grozi nam paraliż w całej Europie. Walka toczy się nie tylko o przyszłość gospodarstw.

Spis treści

Dziwię się, że do masowych protestów w Unii Europejskiej dochodzi dopiero teraz, a nie dwa lata wcześniej, gdy poznaliśmy założenia Europejskiego Zielonego Ładu - mówi Michał Nowacki, młody gospodarz z Borów Tucholskich, znany internautom jako Rolnik NIEprofesjonalny.

A miało być tak pięknie we Wspólnocie

Gdy Polska stawała się częścią Wspólnoty miał zaledwie 10 lat, ale pamięta, że jego rodzina bardzo się z akcesji cieszyła: - Bo pojawiła się wizja lepszego świata.

Pamięta też, że jego rodzice, prowadzący rodzinne gospodarstwo, musieli spełnić wiele wymogów, dostosować je zgodnie z unijnymi przepisami. Łatwo nie było, ale dali radę, tak jak wielu polskich gospodarzy.

Dlatego dziś denerwuje się, gdy słyszy, że polscy gospodarze - którzy kiedyś byli dużą konkurencją dla rolników z zachodniej części Europy - nie chcą do unijnego tortu dopuścić ukraińskich rolników. Zawiść? Pazerność? Nie chcą pomagać Ukraińcom, którzy walczą nie tylko o swoją wolność?

- Nic z tych rzeczy! - uważa pan Michał. - Spora grupa mieszkańców wsi, w tym rolników, pomagało i nadal pomaga Ukraińcom, którzy uciekli przed wojną. W mojej gminie schronienie znalazło wielu uchodźców. Problem polega na tym, że nie możemy konkurować z ukraińskimi towarami, które zostały wyprodukowane w zupełnie innych warunkach.

- Otwarcie rynku europejskiego na produkty z Ukrainy, bez żadnych ograniczeń, jest skrajnym brakiem odpowiedzialności! - uważa Artur Balazs, który od roku 1989 do 2001 był trzykrotnie ministrem, w tym ministrem rolnictwa (w latach 1999-2001), jest przewodniczącym kapituły Europejskiego Funduszu Rozwoju Wsi Polskiej oraz rolnikiem. - Nie można demolować całej Wspólnej Polityki Rolnej szkodliwymi decyzjami m.in. komisarza Janusza Wojciechowskiego! Ukraina jest potentatem w produkcji rolnej w skali światowej i produkcja z tego kraju może zdestabilizować cały rynek europejski.

Podkreśla, że żywność z Ukrainy najczęściej nie spełnia wymogów unijnych: - Pamiętam jak Polska wchodziła do Unii Europejskiej - ja akurat pisałem stanowisko negocjacyjne. Myśmy musieli spełnić wiele warunków dotyczących bezpieczeństwa żywności! Ukraina z tego wszystkiego jest zwolniona, zarówno z ograniczeń fitosanitarnych, jak i dobrostanu zwierząt. Realizacja tych wymogów sporo kosztuje, więc nie ma szans, by polskie gospodarstwa mogły konkurować z ukraińskimi podmiotami. Popieram protestujących rolników! Jedynym sposobem na poprawę sytuacji jest kwotowanie importu z Ukrainy i kontyngenty.

Pieniądze do kieszeni oligarchów, także Rosjan

Artur Balazs nie pozostawia złudzeń, że pozwalając na import np. ukraińskiego zboża, pomagamy ukraińskim rolnikom: - Bo pieniądze wpływają przede wszystkim do kieszeni oligarchów, w tym także Rosjan.

- Oczywiście, że wielkie agroholdingi działające na Ukrainie, należą również do Rosjan albo do osób współpracujących z krajem agresora - twierdzi Marek Sawicki, poseł, marszałek senior, były minister rolnictwa. - Przecież tam niektóre gospodarstwa mają oficjalnie ponad 600 000 hektarów, a nieoficjalnie jeszcze więcej. Gdy wstępowaliśmy do Wspólnoty to słyszeliśmy, że istotą unijnego rolnictwa są rodzinne gospodarstwa. Na Ukrainie są przede wszystkim ogromne gospodarstwa i to w rękach międzynarodowego kapitału, który porejestrował spółki w rajach podatkowych, np. na Cyprze, więc nawet nie wspierają ukraińskiej gospodarki.

- Są to zarówno podmioty rosyjskie, jak i np. francuskie, holenderskie, brytyjskie lub niemieckie - mówi Rafał Mładanowicz, który niedawno został przewodniczącym Komitetu Polsko-Ukraińskiej Izby Gospodarczej ds. Rolnych. W minionym roku był pełnomocnikiem ministra rolnictwa i rozwoju wsi do spraw rozwoju współpracy z Ukrainą, wcześniej także prezesem Krajowej Federacji Producentów Zbóż.

Z pracy w resorcie sam zrezygnował. - Gdy mówiłem jak jest naprawdę, co należałoby zrobić, to przestano mnie zapraszać na te spotkania w ramach platformy brukselskiej. Widocznie urzędnicy woleli żyć w przekonaniu, że jest wszystko super - dodał Mładanowicz. - Od pani profesor Oleny Borodiny (pracującej na rzecz ukraińskiej akademii, która jest odpowiednikiem Polskiej Akademii Nauk) dowiedziałem się, że 53 proc. struktury gospodarstw na Ukrainie należy do agroholdingów, 7-8 z nich jest wiodących. One są także właścicielami np. infrastruktury na nabrzeżach portowych nad Morzem Czarnym, linii kolejowych. A te spółki należą do firm zarejestrowanych m.in. na Cyprze, Malcie, czasami w Luksemburgu.

Jeszcze będąc doradcą ministra rolnictwa odwiedził ukraińskich gospodarzy w rejonie łuckim. - Rozmawiałem z rolnikami, którzy mają po 200-400 hektarów i oni płakali - wspomina Mładanowicz. - Mówili, że na eksport swoich zbóż nie mają szans. Są skazani na łaskę korporacji, które tych małych - jak na tamtejsze warunki - rolników, stawiają niemalże pod ścianą. To ci zwykli gospodarze żywili ukraińskich żołnierzy, dawali im schronienie, wysyłali pracowników na wojnę, a teraz nie mogą sami sprzedać płodów rolnych, ewentualnie przez korporacje, które na tym zarobią. W dodatku te molochy od wielu miesięcy odkupują od nich ziemię za bezcen.

Problemy zaczęły się na rynku zbóż

Rafał Mładanowicz twierdzi, że protesty były nieuniknione, bo Komisja Europejska nie słuchała głosów, które płynęły nie od polityków, ale od związków zawodowych rolników, nawet tych z COPA COGECA (to europejska organizacja zrzeszająca rolnicze związki zawodowe i organizacje spółdzielcze). - A rolnicy szybko zauważyli, że kanał solidarnościowy i tranzyt to jest czysta fikcja - dodał.

- Sytuacja rolnictwa europejskiego jest na absolutnej krawędzi przetrwania! - uważa Jan Krzysztof Ardanowski, przew. Rady ds. Rolnictwa i Obszarów Wiejskich przy Prezydencie RP, poseł, były minister rolnictwa. - Unijna polityka rolna zmierza w bardzo złym kierunku, nie liczy się z naszymi rolnikami, nie dba o bezpieczeństwo żywnościowe Europy. Mam wrażenie, że Komisja Europejska bardziej dba o interesy wąskiej grupy oligarchów, niż naszych gospodarzy i konsumentów.

Początkowo powodem problemów był import zbóż, który rozregulował głównie rynki krajów przyfrontowych (Polski, Słowacji, Rumunii, Bułgarii i Węgier). Potem unijną granicę zaczęły przekraczać także duże ilości mięsa drobiowego, jaj, a nawet cukru ze Wschodu.

- Problemem jest nie tylko jakość importowanych towarów, ale i koszty produkcji na Ukrainie - zauważa Wiktor Szmulewicz, prezes Krajowej Rady Izb Rolniczych. - Mają dużo bardzo dobrych gleb (czarnoziemów), niższe koszty pracy, tańsze środki do produkcji. W dodatku oni wciąż wykorzystują środki ochrony roślin zawierające substancje, których od wielu lat w Unii Europejskiej stosować nie można. A nasi rolnicy muszą kupować droższe środki. Czy to jest w porządku?

To nie jest korytarz solidarnościowy

Robert Telus, poseł, ówczesny minister rolnictwa, powiedział nam w jednym z wywiadów: - Apelujemy, żeby korytarz solidarnościowy nie był taki krótki. Jeśli te produkty trafiają do naszego kraju, to nie jest to korytarz solidarnościowy, ale taki, który szkodzi Polsce. O to w Unii Europejskiej walczymy, trzeba to zmienić!

Stwierdził, że ani negocjacje z Ukrainą, ani z polskimi rolnikami protestującymi wtedy w różnych częściach kraju, nie były tak trudne jak te z Komisją Europejską. - Unia jest molochem działającym bardzo powoli - mówił Robert Telus. - Komisja Europejska czasami nie zauważa, a może nie chce lub nie umie zauważać niektórych problemów.

Czesław Siekierski, obecny minister rolnictwa powiedział nam niedawno: - Obecnie najważniejszą kwestią jest zapewnienie stabilności funkcjonowania producentów rolnych. Destabilizacja, która nastąpiła, miała swoje uwarunkowania zewnętrzne, tj. przede wszystkim poprzez niekontrolowany napływ towarów rolnych z Ukrainy i wewnętrzne, czyli spadki cen skupu płodów rolnych przy jednoczesnym wzroście cen zakupu środków do produkcji. Wszystko to miało i ma wpływ na funkcjonowanie rolnictwa jako całości.

To też może Cię zainteresować

Dodał, że Unia powinna wprowadzić pewne regulacje związane z nadmiernym napływem produktów rolnych z Ukrainy na obszar UE: - Dlatego muszą zostać wymuszone na Komisji Europejskiej nowe rozwiązania. W perspektywie odbudowy ukraińskiego sektora rolnego konieczne jest wypracowanie wspólnych rozwiązań rynkowych pomiędzy Ukrainą a Unią. Chodzi o to, aby przede wszystkim przestrzegać zasad bezpieczeństwa i jakości żywności.

Minister podkreślił, że rozwiązania muszą być wspólne i satysfakcjonujące nie tylko dla Komisji Europejskiej czy Ukrainy, ale przede wszystkim dla Polski: - Jeżeli ktoś mnie pyta, jaką drogę widzę dziś, opowiadam się za tym, aby utrzymać ograniczenia do czasu wypracowania rozwiązań regulacyjnych, które zabezpieczą polski rynek.

Czesław Siekierski przyznał, że w coraz większym stopniu problem niskich cen oraz negatywnych skutków importu z Ukrainy zaczyna być dostrzegalny przez kraje Europy Zachodniej i dotyczy szerszego zakresu produktów niż tylko zboża: - Takie kraje jak Francja, Austria ale także Niemcy mówią o zagrożeniach dla rynków zbóż, mięsa drobiowego, owoców miękkich oraz cukru. Kraje te mówią m.in. o potrzebie przywrócenia kontyngentów taryfowych, które obecnie są zawieszone na podstawie unijnej regulacji.

Polska popiera te postulaty.

Rosyjski handel żywnością ma się dobrze

- Nie może być tak, że bogaty euroatlantycki świat chce się odgrodzić od bosych i nagich, nie zamierza kierować żywności tam, gdzie jej brakuje, ponieważ woli sprzedawać ją bliżej niszcząc europejskie rolnictwo - dodaje Sawicki. - Gdyby chociaż 10 procent wydatków na zbrojenia przeznaczyć na redystrybucję żywności do krajów afrykańskich albo azjatyckich.

I zauważa, że rosyjski handel żywnością nadal ma się bardzo dobrze. - Gdy byłem ministrem rolnictwa, a Rosja nałożyła embargo na polskie jabłka, to nasze owoce jechały przez Białoruś - wspomina Sawicki. - Wtedy Rosjanie denerwowali się i wytykali, że białoruska jabłonka rodzi około czterdziestu ton jabłek. A dziś, by uniknąć blokad, Rosja eksportuje swoją żywność np. przez Kazachstan. Sprzedaje w ten sposób bardzo dużo pszenicy, ale i rzepaku a nawet drewna. I pewnie w ten sam sposób, co kiedyś Białoruś, Kazachstan bije dziś rekordy w wydajności z hektara.

Pomoc jest wciąż potrzebna

- Ukrainie wciąż należy pomagać - podkreśla Artur Balazs. - Polskich rolników nie trzeba do tego przekonywać. Sam przyjąłem pod swój dach trzypokoleniową rodziną i nadal utrzymujemy kontakt.

Przyznaje, że zamieszanie związane z importem ukraińskiej żywności narobiło już wiele złego. Także w relacjach zwykłych ludzi, którzy nieśli pomoc albo z niej korzystali. Teraz próbują się odnaleźć w tej rzeczywistości i zrozumieć racje drugiej strony. Gdyby słuchali tylko polityków, mieliby problem.

Protesty rozlały się po Europie

- Popieram protesty rolników, bo przybywa problemów -mówi pan Michał. - Sądzę, że demonstracji będzie coraz więcej.

24 stycznia polscy rolnicy solidaryzowali się z kolegami z innych unijnych krajów, którzy nie tylko sprzeciwiają się dalszemu importowi żywności z Ukrainy, ale także mają dosyć Europejskiego Zielonego Ładu i wymogów, które utrudniają im prowadzenie gospodarstw i niszczą dochody. Demonstracje odbyły się w różnych częściach Polski.

Nie lepiej jechać na protesty do Brukseli? Zachęcał do nich m.in. Robert Telus podczas grudniowego Forum Rolniczego „Gazety Pomorskiej” w Żninie. - I nadal tak sądzę - dodał w tym tygodniu.

Co na to nasi gospodarze?
- I tak i nie - odpowiada Rolnik NIEprofesjonalny. - Polskie społeczeństwo też należy uświadomić, o co rolnikom chodzi. Na tym też zależało np. Niemcom, Litwinom czy Francuzom i nagłośnili problem.

- Jeśli trzeba będzie, to na protesty do Brukseli też pojedziemy - mówi Wiktor Szmulewicz, prezes Krajowej Rady Izb Rolniczych.

Hubert Bricout, Francuz, który od ponad ćwierć wieku prowadzi gospodarstwo na wyspie Wolin, pamięta protesty we Francji: - W 1982 roku mój ojciec brał udział w demonstracji, bo był przeciwnikiem kwotowania unijnego rynku mleka. W 1992 roku, gdy byłem studentem, brałem udział w proteście w Strasburgu, bo nie chcieliśmy dopłat unijnych.

Jego zdaniem założenia polityki wspólnotowej nie były złe, ale Unia Europejska nie informowała właściwie rolników, czemu te zmiany mają służyć. - I tak jest nadal - uważa Hubert Bricout. - Unia nie przygotowała rolników do ekoschematów, a przecież nam też zależy na tym, żeby świat był lepszy, nie chcemy niszczyć klimatu, środowiska.

Rolnikowi z Borów Tucholskich w głowie się nie mieści, że Unia Europejska upiera się przy ugorowaniu gruntów. - Jeśli do roku 2027 mamy ugorować 4 procent gruntów, a do 2030 ta wielkość ma dojść aż do 10 procent, to jeszcze pogorszymy sytuację ekonomiczną gospodarstw - mówi Nowacki. - Gdyby na przykład właścicielka zakładu fryzjerskiego miała wykonać dziesięć zabiegów koloryzacji włosów, ale ze względu na ochronę środowiska (przecież farba może szkodzić) mogła wykonać ich tylko dziewięć, to straciłaby sporą część dochodów. A do tego właśnie zmusza się unijnych rolników.

Europejski Zielony Ład budzi emocje

W minionym roku polscy rolnicy mogli po raz pierwszy wystąpić o dodatkowe płatności za tzw. ekoschematy. To nowy rodzaj płatności bezpośrednich za realizację praktyk korzystnych dla środowiska, klimatu i dobrostanu zwierząt, ale takich które wykraczają poza podstawowe wymogi określone w warunkowości.

Najwięcej gospodarzy zdecydowało się na ekoschemat „Płatności do rolnictwa węglowego i zarządzania składnikami odżywczymi”. Punkty można otrzymać m.in. za wymieszanie obornika na gruntach ornych w terminie 12 godzin od aplikacji. Potwierdzeniem realizacji tej praktyki miało być przesłanie zdjęć geotagowanych z wykorzystaniem aplikacji udostępnionej przez Agencję Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa.

- Gdyby mój świętej pamięci dziadek zobaczył, że zamiast normalnie pracować w polu, to próbuję robić zdjęcia obornika, żeby fotkę wysłać do agencji - to by się puknął w czoło - stwierdził rolnik z Lubelszczyzny. - Coraz mniej mam czasu na pracę przy krowach, bo coraz częściej siedzę w domu i gapię się w komputer. Czasami nie do końca rozumiem, na co mam kliknąć, chociaż doradca tyle mi tłumaczył. A przecież wszystkiego za mnie doradca zrobić nie może.

Co do zdjęcia obornika, to rolnik przyznaje, że tylko próbował, bo na szczęście na razie można było wysłać oświadczenie. - Ale w nieskończoność Unia na oświadczenia godzić się nie będzie - dodaje. - Ani na ugorowanie. Tego dziadek też by nie zrozumiał, żeby przymuszać rolników do tego, żeby wszystkiego nie uprawiali. Cieszyłem się, gdy wchodziliśmy do Unii Europejskiej, ale teraz mam coraz więcej dosyć tych wymogów. One są jakieś takie…

Rolnik szuka odpowiedniego określenia: - Jakby z kosmosu - dodaje. - Pełno w nich durnych przepisów, nakazów, zakazów.

- Rolnicy nie chcą żyć z dopłat, ale z własnej produkcji i trzeba im to umożliwić - podkreśla Marek Sawicki.

Wspólnota reaguje bardzo powoli

- Unia naszych rolników nie broni jak należy - dodaje gospodarz z Lubelszczyzny. - Biznesowe interesy wygrywają. Tak nie może być!

Hubert Bricout: - Unia Europejska nie reaguje na czas. Producenci mleka potrzebowali wsparcia, ale go nie dostali, bo Komisja zwykle długo się zastanawia, reaguje za późno.

- Unia Europejska dąży do tego, by ograniczyć, zmniejszyć powierzchnię upraw we Wspólnocie - twierdzi Jan Krzysztof Ardanowski. - Mowa jest nie tylko o ugorowaniu, ale np. też o przywracaniu terenów podmokłych, torfowisk, które stały się żyznymi glebami, wspaniałymi pastwiskami. Kiedyś je ludzie osuszali, teraz mają one zostać przywrócone przyrodzie. To samo dotyczy produkcji zwierzęcej. Wmawia się ludziom różne głupoty, na przykład o pozyskiwaniu mleka od rzekomo gwałconych krów, albo o tym, że bydlęce gazy są w dużej mierze odpowiedzialne za niszczenie klimatu. Robi się też nagonkę na rolników, nazywając ich pazernymi i obojętnymi na krzywdę zwierząt chłopami. Oni nie są szkodnikami! Ciężko pracują. Oczywiście, że dbają o swoje dochody, gospodarstwa, które są często dorobkiem wielu pokoleń, ale nie można zapominać, że zapewniają bezpieczeństwo żywnościowe.

Zdaniem Ardanowskiego Unia o tym też zapomniała: - A przecież Wspólnota miała nas chronić przed klęską głodu, taką jaka nawiedziła Europę po II wojnie światowej. Wtedy brakowało nawet zwierząt hodowlanych, bo wiele z nich zginęło w czasie wojny. Dziś też zwierząt ubywa, bo Unia robi wszystko, by ograniczyć tę produkcję. A unijnym rolnikom udowadnia, że jak się nie podoba, to nie ma problemu - żywność można sprowadzić z innego końca świata. Na przykład z krajów Mercosur.

Mercosur to Wspólny Rynek Południa, w skład którego wchodzą Argentyna, Brazylia, Paragwaj i Urugwaj. Te kraje Ameryki Południowej są dużymi producentami mięsa, ale i soi czy kukurydzy (najczęściej modyfikowanych genetycznie). Dziwnym trafem właśnie w tych krajach w produkcję żywności zainwestowały i nadal inwestują miliarderzy i koncerny m.in. z Holandii, Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii oraz Rosji. Także ci, którzy zainwestowali w agroholdingi na Ukrainie.

- Nie możemy postrzegać Ukrainy jako zagrożenia dla naszego rolnictwa - dodaje Rafał Mładanowicz. - Potrzebne są tylko sensowne uregulowania na poziomie unijnym, bo Ukraina na pewno znajdzie się we Wspólnocie. Dlaczego Europa ma importować dziesiątki milionów ton śruty genetycznie modyfikowanej spoza Unii Europejskiej, jeżeli na terytorium UE możemy produkować białko w ramach samowystarczalności? Ukraina ma świetne warunki glebowe i klimatyczne do uprawy soi. Pomyślmy też o samowystarczalności energetycznej bazując na surowcach rolnych.

Jego zdaniem Unia nie zauważa także innego zagrożenia: - Za 10-20 lat Rosja będzie w stanie wyprodukować tyle żywności, że cały świat będzie jadł chleb z rosyjskiej pszenicy. Przecież w ciągu ostatnich 10 lat Rosja stała się największym eksporterem tego ziarna. Niebawem będzie największym eksporterem cukru, kukurydzy, wieprzowiny, drobiu. I to ona , a nie Ukraina, czy nawet kraje Mercosur, stanie się największym zagrożeniem dla dochodowości unijnych gospodarstw, bezpieczeństwa żywnościowego czy samowystarczalności energetycznej Europy.

Mładanowicz dodaje: - Jeżeli Unia Europejska nie pójdzie po rozum do głowy, to nic głupszego nie będzie nas już mogło spotkać. Skutki mogą być opłakane - nie w perspektywie 2-3 lat, ale za 20 lat na rynku żywności będzie pozamiatane. Wtedy na świecie karty będą rozdawać 3-4 międzynarodowe korporacje, które staną się właścicielami lub współwłaścicielami także np. strategicznej infrastruktury transportowej i przeładunkowej.

Ardanowski: - Jeżeli gospodarstw nadal będzie ubywać, jeśli młodzi (zrażeni m.in. bezsensowną unijną ideologią i biurokracją) nie będą chcieli ich przejmować, to o bezpieczeństwie żywnościowym w Europie nie ma co marzyć.

Jego zdaniem stolik z Unijnym Zielonym Ładem należy wywrócić i od nowa przemyśleć założenia Wspólnej Polityki Rolnej. - Kto ma żywność, wodę i energię, ten rządzi - dodaje doradca prezydenta. - Nie wiem, czy Bruksela w ogóle zamierza coś robić.

Uważa, że rolnicy protestują także dla innych: - Unijne absurdy na razie dotknęły przede wszystkim gospodarzy, ale niebawem skutki brukselskich głupot odczują w innych branżach: budowlanej czy transportowej. Przyciśnięci do muru rolnicy powiedzieli: Nie! Pokazali problem. Mogą być ostatnią deską ratunku dla Europy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Plantatorzy ostrzegają - owoce w tym roku będą droższe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Rolnicy budzą Europę ze snu o potędze. Wyjaśniamy, dlaczego tak naprawdę protestują - Gazeta Pomorska