W przypadku benzo-apirenu, który wydziela się, gdy tłuszcz z wędzonego dymem mięsa spada na palenisko, dopuszczalna norma została obcięta o ponad połowę, z 5 do 2 mikrogramów na kg. Uderzało to w tych producentów, którzy nie stosują kotłów i płynu wędzarniczego, ale wędzą tradycyjnie, przy użyciu drewna. Ponieważ produktów o zawyżonych normach nie można było sprzedawać, naszym zakładom groziło widmo zamknięcia. A wielu z nich, rozbudowywanych za unijne pieniądze, również bankructwo. Na szczęście dzięki zdecydowanemu oporowi całego środowiska udało się wyłączyć z rozporządzenia produkty tradycyjne wędzone do sierpnia 2017 r. Dotyczyło to 740 zakładów i ok. 10 tys. produktów.
Normy nie do spełnienia
Oznacza to, że do tego czasu tylu producentów mogło wędzić według starych metod i norm. Unia stworzyła także producentom możliwość stałego, a nie tylko czasowego odstępstwa od restrykcyjnych wytycznych, ale pod pewnymi warunkami. Mieli monitorować poziom substancji smolistych, poprzeć go badaniami konkretnych produktów, a także przejść cykl szkoleń.
- Naszym zadaniem było udowodnić, że podejmowaliśmy różne działania w celu zmniejszenia ilości substancji smolistych, ale z uwagi na metodę wytwarzania nie jesteśmy w stanie obniżyć poziomu benzoapirenu. Dlatego dostaliśmy szansę wnioskowania o wyłączenie tych produktów, których to dotyczy, na stałe - tłumaczy Fryderyk Kapinos, prezes zakładów mięsnych Taurus w Pilźnie. - Z kolei szkolenia miały pomóc nam w technicznych sprawach. Żeby nasze działania nie zaszkodziły jakości produktu, w tym jego smaku - dodaje.
Badania, o których mowa, przeszło dotąd ok. 4 tys. produktów z całej Polski. Jaki był wniosek? Wędzenie tradycyjne oznacza, że poziom substancji smolistych w naszych wędlinach niemal zawsze będzie wyższy od tego, jaki dopuszcza Unia. Największy problem jest z wędzonkami o małym przekroju, np. cienkich kiełbasek.
Działają razem
Dlatego wędliniarze z Podkarpacia i Małopolski, w sumie ponad 100 zakładów, zrzeszyli się w stowarzyszenie i zwierają szyki, by wspólnie walczyć o to, by móc produkować dotychczasowymi metodami. Mają za sobą już szkolenia i pracują właśnie nad wnioskiem do Komisji Europejskiej, który oficjalnie jeszcze w październiku ma złożyć Ministerstwo Zdrowia.
- Ministrowie z tego resortu są nam bardzo przychylni i o to się w ogóle nie martwimy. Pytanie, czy podobnie będzie w przypadku unijnych organów i urzędników - zastanawia się Fryderyk Kapinos. - Dlatego prosimy o pomoc naszych europosłów, żeby już przygotowywali grunt w Brukseli. Ja jestem umówiony z posłem Tomaszem Porębą, który w nasze sprawy był dotąd bardo zaangażowany - dodaje.
I zaznacza, że Polska nie jest jedynym krajem, który ma problemy z wytycznymi unijnymi odnośnie wędzenia. Wcześniej nowym normom sprzeciwiały się m.in. Hiszpania, Słowacja i Chorwacja, a w przypadku wędzonych ryb również Estonia, Holandia i Szwecja. Dlatego polski głos i tym razem na pewno nie będzie osamotniony.
- Musimy i będziemy robić wszystko, co w tej sprawie da się zrobić, bo przecież w niektórych podkarpackich gminach jest po kilkanaście zakładów mięsnych, w których pracują całe rodziny - mówi Kapinos. - Oni nie mają możliwości, żeby jakkolwiek się przekwalifikować. To także walka o obronę naszego kulinarnego dziedzictwa - podkreśla
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?