Rozkręcił swój biznes dzięki... embargu Putina

Andrzej Skórka
Ta firma jest jak amerykański sen. Powstała z niczego, dzięki wielkiej pasji i olbrzymiej pracy. "Polskie jabłka to najważniejszy sekret naszego sukcesu" - przekonuje Paweł Kaczmarski, który rzucił studia, żeby z jabłek wyciskać słodkie procenty. Ojciec, od niedawna burmistrz Dąbrowy Tarnowskiej, nie mówił panu: "Paweł, daj spokój z tym cydrem, bo mi wizerunek popsujesz"?Nigdy. Zdarzało mu się najwyżej powiedzieć: "Paweł, zejdź na ziemię", bo może nie w każdą moją wizję wierzył. Ale mimo tego tato zawsze je wspierał.

Jak się urodziła ta wizja produkowania cydru?
 Z przyjacielem pojechałem na wycieczkę do Barcelony, w odwiedziny do znajomego. Wtedy spróbowaliśmy tamtejszych cydrów. Doszliśmy do wniosku, że mamy u nas coś lepszego i moglibyśmy to sprzedawać w Hiszpanii. Cydr jest niezwykle popularny w Kraju Basków.

Ale przecież na Powiślu tego napoju się nie produkowało?
Moja dalsza ciocia robiła go od zawsze, na domowe potrzeby. Zresztą tradycja cydrów i win sięga u nas XVII wieku. Tak w olbrzymim skrócie cydr to po prostu niskoalkoholowe wino z jabłek, przy wyrobie którego stosujemy specyficzne drożdże oraz metody fermentacji. My chcieliśmy to rozdmuchać.

I zawojować świat?
No tak, marzyliśmy z przyjacielem, że zostaniemy wielkimi eksporterami i będziemy jeździli po świecie. Okazało się jednak, że koszty takiego przedsięwzięcia byłyby nie do przeskoczenia. Ale się nie poddaliśmy. Pół roku biliśmy się z myślami, zanim zdecydowaliśmy się wejść w cydr w mniejszej skali. 

Czyli Powiśle, region tarnowski, czy może już cała Małopolska?
Na razie koncentrowaliśmy się przede wszystkim na Krakowie, ale teraz uderzamy do największych miast w Polsce. Od dwóch tygodni jesteśmy obecni w Trójmieście, częściowo także w Warszawie, a swoich przedstawicieli mamy również na Wrocław, Łódź i Poznań. 

Jakieś wcześniejsze doświadczenia w biznesie?
Zero. Wcześniej byłem studentem, który najpierw bardziej studiował, niż się uczył. Potem studentem, który chciał się uczyć, wreszcie studentem-barmanem. 

Skończył pan te studia?
Licencjackie. Chciałem zrobić magisterskie, ale biznes cały czas miałem gdzieś z tyłu głowy. Na czwartym roku próbowałem kontynuować naukę i jednocześnie robić cydr. Z czegoś trzeba było jednak zrezygnować.

Trochę żal, że nie zrobiło się magisterki?
Czy żałuję, to się okaże za jakieś pięć lat. W każdym razie cydr został zdecydowanym numerem jeden. Póki co jestem bardzo szczęśliwy. Po studiach ekonomicznych byłbym raczej skazany na pracę w jakiejś korporacji. Pytanie tylko, czy byłbym w niej szczęśliwy? Nie wiem, ale chyba nie.

Szczęśliwy? A ile godzin na dobę pan przesypia?
Cztery. Jeśli zdarzy się sześć, to czuję się wyspany. Chociaż na studiach wydawało mi się, że absolutne minimum to dziewięć godzin snu.

No, ale może przynajmniej tyrając dorobił się już pan jakiegoś ferrari albo porsche?
Na to nie ma kasy i jeszcze długo nie będzie. Praktycznie wszystko inwestujemy w rozwój firmy. Wcześniej wypadałoby kupić na przykład samochody dostawcze. Przecież ja jeszcze niedawno woziłem po 50 paczek z butelkami do Krakowa w swoim seicento. Cztery-pięć razy w tygodniu. Cydr miałem wszędzie dookoła, więc ledwo się w aucie mieściłem. Dobrze, że nigdy policja nie zatrzymała mnie do jakiejś kontroli. A ferrari? Nie powiem, żeby mi się nie marzył jakiś fajny samochód. Więc może kiedyś się uda (śmiech).

Wróćmy do produkcji. Dlaczego wytwarzany przez firmę z Dąbrowy Tarnowskiej cydr nazywa się słowiański, a nie dąbrowski, albo powiślański?
Z grupą znajomych chcieliśmy, żeby nazwa mocno wskazała nasze korzenie i podkreślała nasz narodowy skarb, jakim są jabłka. Poza tym na początku myśleliśmy o wypromowaniu produktu za granicą, więc chcieliśmy bardziej uniwersalnej nazwy niż na przykład dąbrowski cydr. W ogóle to strasznie miło wspominam początki firmy. Etykiety zaprojektował kucharz z restauracji, w której byłem barmanem. Teksty na etykiety wymyślaliśmy w gronie ośmiorga znajomych. Razem główkowaliśmy nad tym, jak dotrzeć do klientów. Pierwszym biurem był balkon w mieszkaniu dziewczyny. Bardzo ją kocham i bez jej pomocy z tym wszystkim bym sobie nie poradził.

To było zaledwie rok temu. Ile dziś rozlewacie cydru?
Ponad 10 tysięcy butelek miesięcznie i wciąż się rozkręcamy. Dosłownie z niczego udało się zrobić fajną firmę z dużymi możliwościami na przyszłość. Dajemy pracę dziesięciu osobom. Ta firma jest trochę jak amerykański sen. Powstała dzięki wielkiej pasji i olbrzymiej pracy. 

Czyli da się w Polsce coś osiągnąć. A wielu młodych po studiach ucieka za pracą za granicę. 
Jesteśmy żywym dowodem na to, że w Polsce nie ma rzeczy niemożliwych! Doszliśmy do czegoś bez pieniędzy, doświadczenia, ani zaplecza. Dziś produkcję byłbym w stanie zorganizować w parę godzin, choć kiedyś każdy krok zajmował wiele dni. Szybko można to opanować. 

Coś mi się jednak zdaje, że putinowskie embargo na polskie jabłka dało wam przysłowiowego kopa.
Rzeczywiście. Putin zrobił dla nas niewiarygodnie dobrą robotę (śmiech). Gdy w zeszłym roku Rosjanie ogłosili embargo, to w tydzień sprzedaż skoczyła nam trzykrotnie. Ewidentnie Polacy chcieli Putinowi na złość docenić polskie jabłka i cydr.

Źródło: Gazeta Krakowska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Rozkręcił swój biznes dzięki... embargu Putina - Gazeta Krakowska